„W życiu nie ma rzeczy, których należy się bać, są tylko rzeczy, które trzeba zrozumieć. Musimy rozumieć więcej aby bać się mniej.”
Maria Skłodowska Curie
Sporo przestrzeni na tym blogu poświęciłam zagadnieniom śmierci klinicznej, co jest zrozumiałe bo to temat bliski memu sercu. Pragnę przedstawić inne przypadki w których również doszło do wyjścia poza ciało. Z medycznego punktu widzenia nie są one aż tak spektakularne, a ich przebieg czasami pozostaje wręcz niezauważalny dla otoczenia. Nie zmienia to faktu, że spontaniczne (odruchowe) opuszczenie ciała, świadczy dobitnie o tym, że dusza, jako kwintesencja naszej osobowości, jest z ciałem połączona, ale nie tożsama.
Zacytowałam naszą wybitną rodaczkę nie bez kozery. Wobec zjawisk z pogranicza życia i śmierci nauka pozostaje w zasadzie obojętna. Neurologia opisując takie przypadki używa naprzemiennie określeń: omamy lub halucynacje. Mam wrażenie, że te dwa słowa to swoiste dżokery, które zastępują wiele innych bardziej adekwatnych terminów. (Podobną rolę w pozostałych specjalnościach medycznych pełni słowo „alergia”. To też dżoker. Kiedy nie wiadomo, co się dzieje to zapewne pacjent ma alergię). Nieliczni uczeni, rozumieli, że powtarzalność opisów , ogromna liczba osób , które doświadczyły wyjścia poza ciało, już chociażby ze statystycznego punktu widzenia przedstawia ciekawy materiał badawczy. Niestety jak do tej pory brakowało im albo poparcia, albo środków aby swoje prace kontynuować.
Jak zwykle pragnę posłużyć się przykładami. To fragment listu od Pani Marzeny, która trzy lata temu została szczęśliwą mamą bliźniaczek. Dziewczynki urodziły się siłami natury. Młodsza dokładnie dwadzieścia minut po swojej siostrzyczce.
„Wszystko szło znakomicie. Jednak w chwili kiedy rodziła się druga córa nagle opuściłam ciało. Znalazłam się z tyłu własnej głowy i z tej perspektywy obserwowałam wydarzenia. Maleńka właśnie przywitała świat, nie była jednak tak różowiutka jak jej siostra. Mój mąż patrzył jak zahipnotyzowany na dziecko. Położna zaczęła krzyczeć do lekarki: nie oddycha, nie oddycha. Wtedy pomyślałam sobie, co ja tu robię przecież moje dziecko mnie potrzebuje. Usłyszałam jakby kliknięcie i ocknęłam się w ciele. Jestem przekonana, że to nie była żadna halucynacja. Przez kilkanaście sekund byłam poza ciałem. Nie wiem dla czego tak się stało. Widziałam i słyszałam wszystko bardzo wyraźnie tyle, że w inny sposób. Nie chcę używać wielkich słów, ale tego dnia w pewnym sensie ja też urodziłam się na nowo. Najpierw nie analizowałam sprawy zbyt głęboko. Trudy opieki nad bliźniaczkami dały mi nieźle w kość. Jednak kiedy ogarnęłam codzienność przyszła refleksja. Nie bardzo mam z kim rozmawiać na ten temat dla tego napisałam do Pani”.
Drugi przypadek dotyczy osoby, którą poznałam osobiście. Postaram się jakoś w miarę składnie przedstawić zdarzenia, a są one naprawdę niezwykłe.
Tomasz studiował zaocznie i pracował w systemie zmianowym. Rzecz dzieje się latem. W tym dniu skończył pracę około dziesiątej w nocy. Prosto z pracy jechał do swojej dziewczyny. Mieszkała w nowo wybudowanych blokach na obrzeżach dużego osiedla. Teren budowy był jeszcze nieuprzątnięty. Tomek wysiadł z autobusu i udał się do nocnego sklepu gdzie oprócz artykułów spożywczych kupił jeszcze paczkę papierosów. Zapakował to wszystko do plecaka i wyszedł ze sklepu. Zaczepiło go trzech mężczyzn. Chcieli żeby poczęstował ich papierosami. Odmówił grzecznie i odszedł. Miał przed sobą spory kawałek drogi do pokonania. W pewnej chwili zorientował się, że ci mężczyźni idą za nim. Nie jest typem tchórza, ale proporcja sił trzech na jednego nie dawała mu najmniejszych szans. Przyśpieszył kroku. Mężczyźni również szli coraz szybciej. Zaczęły mu puszczać nerwy, zwłaszcza, że w tej okolicy napady nie należały wcale do rzadkości. Zaczął biec. W trakcie ucieczki odwrócił na chwilę głowę i zauważył, że jeden z napastników odłączył się i najprawdopodobniej będzie usiłował okrążyć go z drugiej strony. Mężczyźni wykrzykiwali obelgi i pogróżki pod adresem Tomka. W takiej chwili człowiekiem rządzi już tylko zwierzęcy strach. Tomek powiedział, że całe życie przeleciało mu przed oczami. Biegł na oślep. Nie było latarni więc stracił jakąkolwiek orientację w terenie. Powiedział, że nigdy wcześniej nie był tak przerażony. W myślach błagał – aniele stróżu jeśli istniejesz ratuj. Nagle poczuł silne pchnięcie i w tym momencie stracił grunt pod nogami. Spadał ze skarpy prosto w krzaki i gałęzie, którymi budowlańcy maskowali swoje niechlujstwo. Przez moment nie był świadom niczego. Po chwili zdał sobie sprawę, że stoi jakby na swoim ciele. Słyszał przekleństwa mężczyzn, którzy nie potrafili go znaleźć, a byli wściekli i koniecznie chcieli tą wściekłość rozładować. W oddali widział światła palące się w domach. Pierwsza myśl – oni mnie zbili, jestem poza ciałem, nie żyję. Mężczyźni zaczęli się oddalać, zrezygnowali z dalszych poszukiwań. Tomasz nie czół bólu, ani strachu. Był po prostu zdumiony. Kiedy odgłosy kroków ucichły pomyślał, że bardzo chce zobaczyć swoją dziewczynę. Odzyskał przytomność i był to niestety bolesny fakt. Z trudem usiadł. W tym momencie odezwała się komórka. Jego dziewczyna niepokoiła się o niego. Oczywiście została wezwana pomoc i wszystko dobrze się skończyło. Tomek uznałby całą sytuację za zwykłe majaczenie, spowodowane urazem głowy, gdyby takowy uraz nastąpił. Jednak to właśnie głowa pozostała jedyną nieuszkodzoną częścią ciała. Najmniejszego siniaka, zadrapania czy innych oznak gwałtownego kontaktu z twardym podłożem
Moja babcia miała takie powiedzenie „Nie strasz ludzi, bo z przestrachu to z człowieka może dusza wyskoczyć” myślę, że coś w tym jest.
Od lat naukowcy przekonują nas, że OBE (out of body experience) jest częścią doświadczeń sennych, mimo silnego wrażenia realności. Nie wiem jak Państwa, ale mnie nie przekonali.
Świetne jak zwykle! Dziekuje
Dziękuję
Niesamowite opowieści.
Ja wierzę, że jest coś więcej, czego naukowcy swoimi naukowymi teoriami nie są w stanie wytłumaczyć.
Rzeczywistość nie ogranicza się do tego, co nas otacza, co widzimy. Jest coś więcej.
Pozdrawiam,
Ruda
bo to naprawdę? .. http://www.almoc.pl/img.php?id=3363
Jak zwykle czytałam z zapartym tchem!
Ja miewałam takie chwile w życiu (było ich parę), że kiedy nagle mnie coś przestraszyło mocno, to czułam w ciele takie drgnięcie dziwne. Zawsze miałam wrażenie, że to dusza właśnie się poruszyła. To uczucie jakby takiego małego skoku w bok w ciele. Nie umiem tego opisać. Ale nie były to na 100% reakcje cielesne, takie jak nagłe mocne uderzenie serca lub brak tchu. Więc jednak moje odczucia były prawidłowe i jest tak jak Pani babcia mawiała – z przestrachu dusza mi drgnęła..
Pozdrawiam serdecznie
Nie ma czegos takiego jak dusza i ja.
Jestesmy duszami /energia zyjacymi w fizycznym ciele. Kiedy cialo z jakiegos powodu umiera – my – niezmieniona swiadomosc/dusza – idziemy dalej…
Przeżyłam coś bardzo podobnego i również wywołanego strachem, a właściwe bardzo silnym, ale również bardzo krótkim PRZEstrachem. Pewnego dnia jechałam jak zwykle do pracy z koleżanką jej samochodem. Siedziałam po stronie pasażera; pogoda była brzydka – padał tzw. marznący deszcz, było więc także bardzo ślisko. Mimo, że jechałyśmy ostrożnie, nagle nasz samochód wpadł w poślizg. Zaczął się obracać na jezdni tak, że znalazłyśmy się na przeciwległym pasie ustawione „moim” bokiem do kierunku nadjeżdżających z naprzeciwka samochodów. I wtedy stało się coś przedziwnego, ale fascynującego i pięknego zarazem. Najpierw był ów bardzo silny przestrach, o którym napisałam we wstępie, ale trwał bardzo krótko, bo jego miejsce zastąpiło cudowne uczucie spokoju jakiego nigdy wcześniej nie doznałam. Nagle uznałam całą sytuację za nawet zabawną, spojrzałam na zbliżający się w moją stronę samochód i z pewnym rozbawieniem myślałam sobie; „no ciekawe- walnie we mnie czy nie walnie…?” W momencie kiedy o tym pomyślałam znalazłam się jakby tuż obok tego samochodu (mając poczucie, że jednocześnie jestem w swoim ciele- czyli właściwie byłam jakby i w swoim ciele i poza nim(!!!) Widziałam twarz kierowcy, (co z mojego miejsca byłoby niemożliwe, ponieważ był za daleko)- a co najważniejsze – nagle poczułam to, co on czuł w tym momencie i to było naprawdę wzruszające. On się bardzo o nas zmartwił. Czułam jego troskę o nas tak, jakbym to ja sama się martwiła, ale wiedziałam jednocześnie, że to są jego uczucia – nie moje. To było bardzo miłe – obcy człowiek a myślał o nas tak ciepło… W pewnym momencie spojrzałam na drzewa rosnące przy jezdni – wydały mi się niebywale piękne ( choć wcześniej widywałam je niezliczoną ilość razy). Poczułam wtedy, że one mają jakiś rodzaj świadomości – czułam, że promieniuje od nich skierowana ku mojej osobie jakaś cudowna, czuła miłość. Wszystko to przeżywałam czując, że nie do końca jestem w swoim ciele – a właściwie, że jestem jednocześnie w nim i zupełnie na zewnątrz samochodu. Miałam świadomość, że jeśli dojdzie do wypadku, to moje ciało jest zagrożone i mogę nawet utracić życie, ale w ogóle mnie to nie obchodziło. To było zupełnie nieistotne. Wiedziałam, że nie ma znaczenia czy mam ciało czy nie, bo śmierć nie istnieje – byłam, jestem i będę – w taki lub inny sposób. I jeszcze czas… Całe zdarzenie trwało sekundy, mnie natomiast wszystko się wydłużyło – nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć, ale wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. W ciągu kilku sekund przeżyłam tak ogromnie wiele!!! Myślę, że spotkała mnie wielka łaska. Co prawda nie zobaczyłam tego wszystkiego, co widzą ludzie podczas śmierci klinicznej, ale było mi dane poczuć co to znaczy mieć duszę. Właściwie poczułam, że jestem głównie duszą, która ma ciało, które z jakichś względów jest jej okresowo potrzebne. Poczułam też jak bardzo jestem kochana i ważna. Nie tylko drzewa, ale jakby cała rzeczywistość była przepełniona spokojem i miłością. Miałam poczucie, że cokolwiek się nie dzieje, lub nie stanie w przyszłości, to wszystko jest w porządku. Jak w słowach piosenki „lecz pamiętaj naprawdę nie dzieje się nic i nie stanie się nic aż do końca”. Dzisiaj nie wyczekuję śmierci, choć już wiem, że przypuszczalnie będzie to piękne przeżycie. Po prostu zupełnie się jej nie boję. Wiem , że życie w materialnej formie też jest wartościowe, choć nie do końca to rozumiem, ale wiem że w odpowiednim czasie dowiem się wszystkiego i wszystko zrozumiem. Chciałabym, żeby wszyscy ludzie mogli dostąpić tej radości jaka była moim udziałem, ale myślę, że każdy ma swój czas, dlatego nie opowiadam o tym zdarzeniu wszystkim „jak leci”, a tylko tym, co do których mam pewność, że uwierzą i zrozumieją.
P.S. Kilka lat później czytając coś w Internecie znalazłam jakiś artykuł (niestety nie zapisałam sobie nigdzie odnośnika do tej strony), który traktował m.in. o opuszczaniu duszy przez ciało w sytuacji dużego przestrachu lub szoku. Podobno jest to obecne w wierzeniach – o ile mnie pamięć nie myli- jakichś plemion zamieszkujących wyspy Pacyfiku. Znane są także opisy podobnych przeżyć u alpinistów, którzy odpadli od ściany bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, jednak odczuwających w tym momencie silny przestrach.