Jestem niezwykle wdzięczna wszystkim osobom, które opisują i przesyłają do mnie swoje relacje z pobytu poza ciałem. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu z Was jest to ogromny wysiłek, ponieważ wymaga powrotu myślami do traumatycznych przeżyć.
Każdy przekaz porusza mnie do głębi, jednak list Joanny sprawił, że oniemiałam. Po prostu nigdy do tej pory nie spotkałam podobnego opisu.
„Prawie rok temu w dramatycznych okolicznościach przyszła na świat moja córka. To, co przeżyłam fizycznie i mentalnie zmieniło mnie chyba na całe życie. Przed porodem należałam do osób twardo stąpających po ziemi i nie interesowałam się zupełnie zjawiskami paranormalnymi. Po porodzie mój świat stanął na głowie.
Kiedy poczułam pierwsze skurcze z radością pojechałam do szpitala. Cała ciąża przebiegała wzorowo, a ja jako zdrowa silna kobieta liczyłam, że urodzę szybko i sprawnie. Towarzyszył mi mój mąż, który również nie mógł się już doczekać naszej córeczki. Akcja porodowa rozwijała się bardzo wolno, chociaż skurcze były coraz silniejsze. Przez pierwsze sześć godzin trzymałam się dzielnie, ale później zaczęłam słabnąć. Po dwunastu godzinach byłam kompletnie wyczerpana. Mąż rozmawiał z lekarzem, pytał o możliwość cesarskiego cięcia. Nie chcę tu opowiadać całego koszmaru, dość, że w osiemnastej godzinie porodu na KTG nie było tętna dziecka. Zaczęła się panika na całym oddziale. W ekspresowym tempie znalazłam się na stole operacyjnym w pełnej narkozie.
Stała się rzecz bardzo dziwna. Usnęłam, a w zasadzie zapadłam w jakąś czarną czeluść bez dna. Jednocześnie opuściłam ciało i stanęłam obok stołu operacyjnego. Szczerze mówiąc, ciało było mi raczej obojętne. Rozpoczęłam wędrówkę po korytarzu oraz innych pomieszczeniach szpitalnych. Widziałam mego męża, który rozmawiał z bratem (adwokatem) i odgrażał się, że poda szpital do sądu. Widziałam kobietę, którą przygotowywano do cesarki – podawano jej znieczulenie zewnętrzne. Wreszcie znalazłam się, można powiedzieć, w punkcie wyjścia, czyli na sali porodowej. Trafiłam na moment, w którym czyjeś dzieciątko właśnie przyszło na świat. Wtedy oprzytomniałam i zdałam sobie sprawę, że przecież „zostawiłam swoje dziecko”. W sekundzie byłam znowu na bloku operacyjnym. Pojawiłam się dokładnie w chwili kiedy wyjmowano z mego ciała córeczkę. Była sina i nie oddychała. Zauważyłam, że do jej ciałka szeroką, błyszczącą wstęgą „przypięta” jest kula światła. Spontanicznie zbliżyłam się do niej. Lekarze masowali serduszko, a ja mówiłam do tej kuli, aby połączyła się z ciałem. Błagałam, żeby żyła w ciele, żebyśmy mogły się poznać, być ze sobą. Kula znikła, a ja się przestraszyłam, ale w tym samym momencie dziecko zapłakało. Zobaczyłam ulgę na twarzach lekarzy. Pomyślałam, że teraz kolej na mnie i muszę wrócić do ciała. Tylko nie wiedziałam, jak mam to zrobić? Poszybowałam w kierunku stołu i próbowałam siebie dotykać. Liczyłam, że jakoś „wskoczę do środka”, ale nic takiego się nie stało. Byłam zdesperowana i całkowicie zagubiona. Do działania mobilizował mnie jedynie płacz córeczki, która mnie przecież potrzebowała. Ku memu zdziwieniu nad głową ciała fizycznego pojawiło się jasne światło, które nawiązało ze mną kontakt. Jedno proste słowo – pomogę ci wrócić- dodało mi otuchy. Zbliżyłam się do światła i – właściwie to wszystko, co pamiętam. Obudziłam się na sali pooperacyjnej w asyście lekarzy i pielęgniarek.
Długo nikomu o tym wszystkim nie mówiłam, bo bałam się reakcji, ale w końcu odważyłam się i opowiedziałam mojej teściowej. To podobno rzadkie zjawisko, ale ja mam z matką męża wspaniały kontakt i bardzo jej ufam. Była bardzo wzruszona i powiedziała, że w jej odbiorze to nie mogły być halucynacje. To wszystko było tak samo realne, jak wcześniejsze cierpienia ciała fizycznego.”
Z mojego punktu widzenia Joanna doświadczyła macierzyństwa w jego najbardziej subtelnym i mistycznym znaczeniu. Cała sytuacja jest o tyle niesamowita, że poza ciałem stała się obserwatorem śmierci klinicznej własnego dziecka. Doszło do spotkania dusz, których przeznaczeniem jest wspólna przyszłość zdefiniowana bezwarunkową miłością. Joanna odkryła dla siebie przestrzeń duchową, której istnienie wcześniej negowała, ma piękną głęboką relację ze swoją córeczką. „Wiedziałam, że macierzyństwo zmieni moje życie, ale przez myśl by mi nie przeszło, że tak bardzo.”
I jeszcze jedna piękna, szczera wypowiedź dzielnej kobiety, której ciało miewa problemy, ale duch jest wielki.
„Trudno by mi było żyć ze świadomością, że inni uważają mnie za nawiedzoną, dlatego nie przyznawałam się do tego, co przeżyłam aż trzykrotnie. Dziękuję Pani Beato, bo dzięki opublikowanemu artykułowi pozwoliła mi Pani uwierzyć, że to było moje przeżycie a nie jakieś halucynacje.
Pierwszy raz byłam „po tamtej stronie” w 2002 roku w czasie operacji guza mózgu. Widziałam moją córkę chodzącą nerwowo szpitalnym korytarzem, lekarza, który wyciągnął mi z głowy guza wielkości orzecha włoskiego. Wiedziałam, że wrócę by dalej żyć. Powiedziała mi to moja babcia, którą znałam tylko ze zdjęcia (zginęła w czasie pierwszego bombardowania Warszawy we wrześniu1939r).
Spokojnie żyłam do 13maja 2006. Nastąpił wtedy paraliż lewostronny. Diagnoza – glejak na rdzeniu. W rzeczywistości – zawał rdzenia kręgowego, krwawienie do rdzenia, najwyżej 72 godziny życia. Wymusiłam kroplówki ze sterydów podawane pompą infuzyjną przez 72 godziny. Balansowałam między tą a inną rzeczywistością. I znowu babcia „wepchnęła mnie” na szpitalne łóżko.
Potem była operacja – implantacja kręgosłupa szyjnego- zgodziłam się na eksperyment (nowego rodzaju implanty) – mam implanty na trzech kręgach. Facet z Holandii i kobieta ze Szwajcarii przeżyli z nimi dwa lata, ja żyję do tej pory. Operacja była w upalny lipcowy dzień. Nie leżałam bezczynnie na stole operacyjnym – „latałam” po szpitalnych korytarzach, widziałam moja zapłakana córkę, której ślub był planowany na wrzesień. Powtarzała jak mantrę ” Mamo kocham Cię, nie rób mi tego”. Wróciłam – do bólu, do trosk, do kłopotów, do miłości moich bliskich. Ślub odbył się w planowanym terminie. Przyjechałam sama(!) własnym samochodem, wystrojona w kołnierz ortopedyczny. Ale byłam. I jestem.
Widocznie mam tu coś jeszcze do zrobienia. Ostatnio okazuje się, że coraz więcej. Dokonałam wyboru i jestem szczęśliwa, bez względu na wszystko, co się wokół dzieje, bo szczęście to wybór, którego dokonujemy każdego dnia.”
To podsumowanie powinno przeświecać nam w dobrych i złych chwilach.
Kochani Zmartwychwstańcy tule was do serca i dziękuję za wszystkie nadesłane relacje!
Dziękujemy za kolejny wpis – ponad pół miesiąca – wystawiła Pani nas na poważną próbę cierpliwości. 😉
Budujące i dodające otuchy są te opowieści.
Tak, zdaje sobie sprawę – byłam w Transylwanii
Byłem tam 2 razy – piękne zamki i krajobrazy … Czy czuła Pani tam obecność innych bytów, może pewien książę . 😉
takie świadectwa są bezcenne, myślę że nadejdzie czas aby je opublikować i w formie papierowej, powinny docierać jak najszerzej do Ludzi którzy ukrywają jeszcze swoje świadectwo, świadomość jedności w tych doświadczeniach jest bezcenna
Niesamowicie wzruszające historie… Aż ciężko cokolwiek więcej napisać. Zwyczajnie piękne.
Wzruszona pięknem tych przeżyć, dziękuję.