Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami przekazem, jaki otrzymałam kilka lat temu.
We śnie znalazłam się na plaży będącej częścią wyspy. Niebo było dziwnie zachmurzone, ale woda w morzu spokojna i przejrzysta. Wokół mnie wielu ludzi krzątało się w pośpiechu. Nie były to jednak działania chaotyczne, a raczej dobrze zorganizowana ewakuacja. Ludzie wsiadali do niedużych łódek, którymi podpływali do gigantycznego statku, unoszącego się na falach. Nie był to statek, jaki kiedykolwiek wcześniej widziałam. Kształtem przypominał Zeppelina lekko spłaszczonego przy krawędziach. Łódki wraz z pasażerami wpływały do jego luku załadunkowego. Wewnętrzny głos kazał mi podążyć w głąb lądu.
Znalazłam się w wielkim mieście. Mieszkańcy ubrani byli w przewiewne ubrania o luźnym kroju. Mieli jasną skórę, włosy ciemne lub blond, a ich oczy były przeważnie niebieskie. Wszystkie budynki wydawały się być wykonane ze szkła i silnie połyskującego metalu. Moją uwagę przykuł błyszczący przedmiot usytuowany na wzniesieniu i osadzony na czymś, co nazwałabym postumentem. Od podstawy wzniesienia aż do postumentu biegły schody. Na całej ich długości stali ludzie. Wyglądało to jak gigantyczna kolejka. Bezwiednie stanęłam na jej końcu i wolno, lecz systematycznie przesuwałam się ku górze. Jednocześnie obserwowałam wydarzenia rozgrywające się wokół mnie. Widziałam plaże i kolejne łódki wpływające do wnętrza statku. Kiedy ostatni z nich zniknęła, wrota zamknęły się i statek odleciał. Bezgłośnie, jedynie silniejszy podmuch wiatru mógł stanowić świadectwo tego, co kilka sekund wcześniej zaszło na moich oczach. Pozostałe osoby nie reagowały. Stali spokojnie zajęci sobą, patrząc na nich nabrałam przekonania graniczącego z pewnością, że nie wynika to z obojętności. Oni wiedzieli, że ich towarzysze, którzy odlecieli są bezpieczni. Sami wybrali inną drogę. Kolejka przesunęła się i pojęłam, że ów błyszczący przedmiot to ogromny kryształ. Starannie oszlifowany i piękny. Co chwilę rozbłyskał wieloma kolorami. Zwróciłam uwagę, że morze robi się coraz bardziej niespokojne, a schody lekko drżą.
Kiedy znalazłam się bardzo blisko kryształu uświadomiłam sobie, że ludzie po kolei dotykają go, a ich ciała dosłownie rozpadają się na atomy. Nie towarzyszył temu ból czy strach i choć to zabrzmi dziwnie widowisko było przepiękne. Przede mną stał starszy pan, a przed nim jego córka, która trzymała na rękach małego chłopca. Mówili w dziwnym języku, ale rozumiałam każde słowo. Ten pan żartował z chłopcem chcąc urozmaicić mu czas oczekiwania. W pewnym momencie chłopiec obserwując działanie kryształu zapytał – czy kryształ nas zje? Dziadek roześmiał się serdecznie i powiedział nie obawiaj się kryształ nas zapamięta. Dodam, że im dłużej trwała ta sytuacja tym silniejsze były rozbłyski. W pewnym momencie miałam wrażenie, że całe miasto zsynchronizowało się kolorystycznie z kryształem. Wreszcie nadeszła moja kolej. Spokojnie jak pozostali podeszłam do kryształu i dotknęłam go. Poczułam ciepło i taka dziwna błogość. Jednocześnie widziałam swoje odbicie. Moje ciało fizyczne zostało rozpuszczone prze światło kryształu. Znalazłam się w jego wnętrzu i choć już nie, jako istota fizyczna, ale z pełną świadomością obserwowałam kolejne osoby poddające się temu rytuałowi. Kiedy na zewnątrz nie było już nikogo kryształ zaczął wolno wsuwać się do wnętrza postumentu. Wzbudziło to mój niepokój, ale poczułam, że tak musi być. Zrozumiałam też, że owszem kryształ nas zapamiętał, ale to my doładowaliśmy go energetycznie i dzięki temu odlecimy i uratujemy się – w tym czasie morze szalało, a niebo zrobiło się bardzo ciemne. Nagle to, co brałam za stały ląd poruszyło się, a część „budynków” wsunęła do środka. Dotarło do mnie, że to nie wyspa tylko olbrzymi statek kosmiczny.
We wnętrzu kryształu zapanowała radość – wracamy do domu.
Wiele mówi się o mocy kryształów oraz o ich zbawiennym wpływie na ludzkie zdrowie. Ten sen umocnił we mnie wiarę we wszystkie ich właściwości.
Dwukrotnie uczestniczyłam w medytacji, mającej nas przenieść do poprzednich wcieleń. Byłam małym indiańskim chłopcem, który wspinał się po schodach wielkiej, kamiennej budowli. Inkaskiej? Majów? Azteków? W środku krzątały się postacie – zakapturzeni mnisi, nienaturalnie wysocy i szczupli. Czułam, że przygotowują się do ewakuacji. Na mnie nikt nie zwracał uwagi…
Ten sen przypomina doświadczenie przyszłości Roberta Monroe – odejście z planety jako połączona świetlista całość.