Otrzymuję od Państwa nie tylko wiadomości zawierające niezwykle poruszające historie, ale również pytania, na które trudno jest odpowiedzieć w kilku zdaniach. Nie jestem w stanie odpowiadać każdemu z osobna więc czasami odpisuję tworząc nowy artykuł. Tak jest właśnie dzisiaj.
Postaram się ustosunkować do pytania następującej treści:
„Oglądałam wywiad z panią na temat śmierci i już kiedyś kilka innych wywiadów na ten temat. Powtarza się w nich wersja, że osoba umierająca ma sama zadecydować, czy zostaje, czy wraca na ziemię. I to jest dla mnie zagadką, bo przecież te osoby kochają swoje rodziny, życie i co tak nagle już im to obojętne ? Wolą umrzeć niż wrócić do życia i rodziny? Poza tym, skoro podobno widzi się co się dzieje na ziemi i po drugiej stronie to widząc cierpienie rodziny też nie chcą wrócić na ziemię?”
Po pierwsze wydaje mi się, że doszło tu do pomylenia pojęć. Śmierć biologiczna i śmierć kliniczna to nie to samo.
W wielkich religiach kwestia długości życia, niejako przypisanej nam już w momencie narodzin , interpretowana jest bardzo różnie. Spotykamy opowieści o świecy zapalającej się w momencie narodzin, a gasnącej, gdy nasze życie dobiega końca. Rozmiar tej świecy, czyli czas jej spalania, zgodny jest oczywiście z wolą Najwyższego. Inni powiadają, że wola Boga jest niezbadana i może on regulować czas naszego żywota wydłużając go lub skracając, zgodnie z własnym uznaniem. Jeszcze inna koncepcja głosi, że przychodzimy tu spełnić konkretne zadanie i kiedy to zrobimy odchodzimy, by narodzić się na nowo. W ten sposób mamy nieograniczoną możliwość doświadczania na wszystkich płaszczyznach życia ziemskiego.
O ile wątki mistyczne są trudne do rozstrzygnięcia, o tyle kwestie fizjologiczne już nie. Ludzie rodzą się w ciele, które ma lub nie, wrodzone predyspozycje do pewnych chorób. Jeśli posiada takie genetyczne obciążenia to wiadomo, że jego czas ziemski będzie policzony. Statystycznie taka osoba żyje krócej od swoich rówieśników. Tak czy inaczej każdy z nas rodząc się wie, że czas życia jest ograniczony i przyjdzie mu stąd odejść czy to za przyczyną chorób czy ze starości.
Natomiast przypadki osób, które otarły się o śmierć pokazują, że kiedy ów niepojęty dla nas maluczkich Boski plan się jeszcze nie wypełnił, pojawia się możliwość powrotu. Ktoś zwraca się do nas słowami: to jeszcze nie twój czas. Znaczy to: możesz żyć dalej w swoim ciele.
Część „zmartwychwstańców” wchodząc w relację czy to ze świetlistą istotą, czy z kimś ze swych bliskich przebywających już w wymiarze duchowym, nawiązywała szczególny dialog i rzeczywiście stawała przed jasno postawionym pytaniem: czy chcesz wrócić?
Jet też grupa twierdząca, że takiego wyboru nie otrzymała i po informacji, to nie twój czas, zostali stanowczo przekierowani w drogę powrotną. Jedni i drudzy po prostu budzą się w swoim ciele.
I tu pojawia się kluczowe dla naszych rozważań zagadnienie. Żeby świadomość mogła ponownie połączyć się z ciałem musi ono być zdolne do funkcjonowania.
Fragment listu:
„Mój ojciec przeszedł poważną operację, po której zapadł w śpiączkę. Po dwóch dobach jego serce się zatrzymało, a reanimacja nic nie dała. Czemu tata z nami nie został? Przecież lekarze powiedzieli, że operacja przebiegła pomyślnie.”
Udana operacja zakończona zgonem pacjenta – przecież to oksymoron. Celem każdej operacji jest ratowanie życie lub poprawa stanu zdrowia i polepszenie funkcjonowania danego pacjenta. Jeśli operacja do tego nie prowadzi to nie jest udana. Koniec kropka.
Nie chcę przez to powiedzieć, że lekarze popełnili błąd w sztuce. Po prostu procedury medyczne skrojone są na miarę statystycznej średniej ( np. masa ciała określa dawkę leku) tymczasem człowiek nie jest produktem seryjnym i może na leki lub procedury medyczne reagować bardzo różnie.
Wierzę głęboko, że gdyby ojciec czytelniczki miał do czego wrócić to by to zrobił. Poza ciałem, a więc w odmiennym stanie świadomości, nasze postrzeganie poszerza się i zyskujemy wiedzę, której wcześniej nie posiadaliśmy. Wspomina o tym wiele osób, przytaczając różne przykłady wiedzy o rzeczach i zagadnieniach, o których wcześniej nie mieli pojęcia.
Stąd nieskuteczna reanimacja nie może być odbierana jako „NIE” powiedziane życiu we własnym ciele. Nawet jeśli lekarze twierdzą, że obrażenia nie były aż tak rozległe lub „operacja się udała”.
W sensie mentalnym jesteśmy w stanie przekroczyć samych siebie praktycznie zawsze, natomiast ograniczenia fizyczne istnieją i z nimi nie wygramy.
Medycyna, zwłaszcza w ostatnim czasie poczyniła kolosalne postępy, ale nie wie wszystkiego. Przypomina mi się fragment książki ( nie pamiętam tytułu był to „wywiad rzeka”) z nieodżałowanej pamięci profesorem Religą. Zapytano profesora czy jakaś operacja szczególnie zapadła mu w pamięć? Wymienił kilka w tym przypadek, gdy operował studenta medycyny. Zabieg zaplanowano, młodzieniec był w ogólnym dobrym stanie, operacja miała za zadanie korektę wady wrodzonej. Profesor przed operacją rozmawiał z tym mężczyzną o jego planach na przyszłość i zapamiętał, że były one niezwykle ambitne.
Ten pacjent zmarł na stole. Mimo długotrwałej reanimacji serce nie podjęło pracy. Rozżaleni rodzice grozili procesem i zażądali sekcji zwłok. Odbyły się dwie sekcje wykonane przez niezależne ośrodki badawcze, w tym Akademię Wojskową, ponieważ ojciec zmarłego był wojskowym. Zbadano sprawę śmierci w każdym możliwym aspekcie medycznym. Oba zespoły nie potrafiły określić przyczyny śmierci oraz nie znalazły błędu w sztuce . Sam profesor bardzo długo zastanawiał się co poszło nie tak ? Niestety nie odkrył odpowiedzi na to pytanie.
Więc zanim z żalem pomyślimy, iż ktoś bliski nas „zostawił” przyjmijmy raczej, że wiedział on więcej niż lekarze chcą lub potrafią nam powiedzieć.
Wracając do korespondencji zacytowanej na wstępie pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jedno zagadnienie. Pani bardzo mocno podkreśla cierpienie rodziny oraz niemożliwą wręcz zmianę ( u umierającego) polegającą na przyjęciu postawy obojętnej wobec tych, których za życia kochał.
Nie wydaje mi się, żeby tak złożone procesy można było rozpatrywać nie wziąwszy pod uwagę możliwości, o których my nie wiemy, ale dusza poza ciałem wie doskonale.
Zadam pytanie: a co, jeśli dusza wie, że jeśli wróci do ciała to dalsze jej życie będzie pasmem cierpienia, bólu i że stanie się ciężarem ponad siły dla swoich bliskich? Czy jeśli w takich właśnie okolicznościach odmawia powrotu to czy my mamy jakiekolwiek prawo ten wybór oceniać? Czy ktokolwiek ma prawo oceniać czyje cierpienie będzie większe?
Wysłuchałam wielu relacji osób w żałobie i dochodzę do wniosku, że śmierć jest przede wszystkim wielką próbą dla rodziny. Stanowi papierek lakmusowy ukazujący z bezwzględną precyzją relacje między poszczególnymi osobami, a także staje się często katalizatorem wyzwalającym niestety te najgorsze instynkty. Okazuje się bowiem, że żałoba potrafi obnażyć nasz egoizm lub ukazać niezwykle altruistyczne postawy niektórych członków rodziny.
Adepci praktykujący buddyzm mówią o pięciu truciznach umysłu. Należą do nich: duma, zazdrość, ignorancja, przywiązanie i gniew. Buddyści starają się rozpoznać je w sobie samych i się z nich oczyścić poprzez odpowiednią praktykę duchową. Czy wyznawcy innych religii mogą przyjąć coś z tej wiedzy dla siebie? Owszem, przede wszystkim świadomość, że NIKT nie jest nam dany TUTAJ na zawsze. Im głębiej to sobie uświadomimy już teraz, tym łatwiej będzie nam przetrwać rozstanie i zaakceptować każdą decyzję ukochanej osoby. Wówczas takie rozważania jak powyższe, nie będą potrzebne, bo zrozumiemy głęboki sens cyklu życia i śmierci.
Komu zaś z myślą buddyjską nie po drodze pozwolę sobie przypomnieć słowa Jana Pawła II, który tak pisał w „Tryptyku rzymskim”: „I tak przechodzą pokolenia. Nadzy przychodzą na świat i nadzy wracają do ziemi, z której zostali wzięci”. Papież dodawał: „Zatrzymaj się, to przemijanie ma sens, ma sens… ma sens… ma sens!”.
Z kolei w książce . „Przekroczyć próg nadziei” papież podkreśla, że świat doczesny nie jest w stanie do końca uszczęśliwić człowieka, gdyż nie może wyzwolić go od cierpienia i śmierci. „Nieśmiertelność nie należy do tego świata. Ona może tylko przyjść do człowieka od Boga. Nie lękajcie się! (…) istnieje Ktoś, kto dzierży losy tego przemijającego świata, Ktoś, kto ma klucze śmierci i otchłani”.
Witam i serdecznie dziekuje za te slowa.
Bardzo duzo mysle o zyciu, co my mozemy a czego nie mozemy. Skrotowo rzecz ujmujac, powinnismy sie pogodzic z tzw. Losem…Im dluzej zyje, doswiadczam, obserwuje – tym bardziej sklaniam sie ku pewnej madrosci, ze nasze losy sa zapisane gdzies..w gwiazdach, zwojach, ksiegach, w Pamieci..Dlatego juz teraz mysle( a jestem po 60-tce), ze nalezy z pokora przyjmowac to, co zycie niesie. Dlatego nie chodze do lekarzy, nie „trzymam” sie zycia. Kazdy dzien sobie chwale, mowie o tym jaka jestem szczesliwa i jak sie budze nastepnego dnia to dziekuje…ja Bogu ale to pojecie wzgledne..Zawsze powtarzam, ze nie ma przypadkow. Ze wszystko czego doswiadczamy ma sens i biedni sa ci, ktorzy „boksuja” sie z zyciem, losem..Moje motto zyciowe to „co ma byc to bedzie”. Z takim podejsciem do zycia jest lzej zyc. Nie pytam dlaczego, dlaczego ja, po co to ..etc…Im dluzej zyje tym bardziej utwierdzam sie w tym, ze to ma sens. Kiedys bylam zupelnie inna, impulsywna, goniaca za zyciem.. Teraz ze spokojem przyjmuje to co zycie przyniesie bo jest we mnie wielki spokoj, jest radosc, smiech. Jest wielkie zrozumienie… Serdecznosci posylam. Jola
Witam Pani Jolu.Ja też kiedyś byłam taka jak Pani.Dziś moim słynnym powiedzeniem w rodzinie jest – co ma być to i tak będzie.Zostałam wdową w wieku 38 lat.Mój maż był moim rówieśnikiem.Po śmierci męża rozmawiałam z siostrą zakonną która mi powiedziała,że mąż odszedł bo nadszedł jego czas i nikt i nic nie mogło mu pomóc.Chwiciłam sie tego co usłyszałam i łatwiej było żyć dalej.Dzis wiem,że dzieje się to co ma się zadziać a nie udaje to co nie jest dla nas.Jest dużo łatwiej i prościej godzić się z porażkami dnia codziennego.Nie walczę z tym na co nie mam wpływu
Pani Ado, nawet Pani nie zdaje sobie sprawy jak bardzo pomaga ludziom.Ten artykuł dał mi wiele do myślenia, choć ja jestem jeszcze trochę zła na tatę,że odszedł szczególnie że pochowałam go będąc w 9 miesiącu ciąży.Dzien po pogrzebie urodziłam córeczkę.Nie wiem dlaczego akurat wybrał taki moment,czy wie jak było mi ciężko.Jest wiele pytań , dlaczego nie mógł poczekać choć rok lub dwa? Mimo wszystko robi Pani świetna robotę Mam jeszcze pytanie- dlaczego zmarły nie daje żadnego znaku? Pozdrawiam serdecznie
Może wcielił się w tego dzidziusia ?
Rok, dwa później chciałaby Pani kolejnych lat dla dziadka i wnusi… Tacy jestesmy. Mam dwie córki, cztery lata i półtora roku… jutro pogrzeb ich ukochanej babci Jadzi. Nie umiem sie pozbierac, dlaczego tak wczesnie. Byla taka aktywna, pelna energii i pomyslow. Kochala je nad zycie. Byly tak bardzo wyczekiwane. Wiem, ile razem mogly jeszcze przezyc i to mnie dobija.