Często w listach od Czytelników pojawia się motyw interwencji definiowanej jako pochodząca nie z tego świata. W snach otrzymujemy informacje kluczowe dla rozwiązania nurtujących nas problemów. Na naszej drodze pojawiają się z pozoru przypadkowi ludzie, którzy w trakcie rozmowy podsuwają nam pomysły i inspirują do dalszego działania. Znane mi są również historie, w których zmarli, ukazują się w biały dzień i ostrzegają osoby bliskie sercu o nadchodzącym niebezpieczeństwie.
Kwestią dyskusyjną jest, czy owe zjawy są rzeczywiście duchami zmarłych, czy też nasi bezcieleśni opiekunowie przybierają formę osoby, której ufamy. Bezsprzecznie w ten sposób łatwiej im osiągnąć zamierzony cel. To zagadnienie wymaga jednak osobnego omówienia.
Bywa, że w skrajnej rozpaczy lub stanie zagrożenia życia niewidzialna moc używa rozwiązań, jak najbardziej namacalnych. Nie mam tu bynajmniej na myśli delikatnego podmuchu wiatru lub ptasich piór pojawiających się nie wiadomo skąd pod naszymi stopami. Oczywiście nie bagatelizuję tych incydentów, gdyż bez dwóch zdań mogą one przynosić wymierne efekty.
Dzisiaj chciałabym skupić się na zdarzeniach, w których nienazwana moc zadziałała w sposób fizyczny i gwałtowny, dzięki czemu bohaterowie tych wypadków uszli z życiem.
Pani Ilona opowiada o zdarzeniu z dzieciństwa:
Pewne zdarzenie z mojego dzieciństwa utwierdziło mnie w przekonaniu, że istnieje Wielka Moc, która się nami opiekuje i ma władzę również nad światem widzialnym. Mnie nie uratował żaden człowiek, tylko właśnie ta wielka MOC.
Jako dziecko, podczas wakacji, poszłam z mamą i jej znajomymi nad rzekę. Normalnie w tym miejscu było bezpiecznie, ale ponieważ długo padało poziom rzeki podniósł się, a nurt nabrał prędkości. Nad rzekę wzięłam ze sobą psa, którego chciałam wykąpać. Odeszłam z nim w miejsce, gdzie zwykle było dość płytko. Zasłaniały mnie krzaki i trzciny, a nad wodą rosła wierzba. Weszłam z psem do wody i czułam się bezpiecznie. Nagle silny prąd, jakby wir, dosłownie podciął mi nogi i w jednej chwili znalazłam się pod wodą.
Byłam przerażona, ale zaszło się coś niezwykłego: bez najmniejszego wysiłku opuściłam swoje ciało. Zobaczyłam jasne światło i tunel. Zapragnęłam pójść w tym kierunku. W tym cudownym świetle ujrzałam twarz, która wydała mi się podobna do twarzy Jezusa. Poczułam wielką miłość i bezpieczeństwo. Światło było ciepłe, niezwykłe i prowadziło mnie dalej. Później ujrzałam przepiękny ogród, a w nim bardzo realne postacie ubrane w jasne długie suknie. Wszystkie miały długie włosy i jakby przepływały wokół mnie. Nie rozmawiałam z nimi raczej czułam ich dobroć i zainteresowanie moją osobą.
Do pewnego momentu mogłam iść w głąb ogrodu. Później poczułam jakąś barierę czy zaporę. Nie wiem, jak to opisać dokładnie, ale po prostu wiedziałam, że nie wolno mi iść dalej. W tym cudownym miejscu brakowało mi tylko mojej mamy, którą bardzo kochałam. Ogarnęła mnie nagle ogromna tęsknota za mamą i zapragnęłam być przy niej.
Poczułam, że cofam się, odpływam z ogrodu i przelatuję przez świetlisty tunel. To trudno sobie wyobrazić, ale ogromna siła wyrzuciła mnie ponad powierzchnię wody. Otworzyłam oczy i nabrałam powietrza w płuca, coś po prostu mnie podtrzymało i zdołałam złapać się gałązek wierzby.
Walczyłam z nurtem rzeki, a kiedy mój oddech się ustabilizował podciągałam się na tych gałęziach próbując wydostać na brzeg. Wreszcie mi się udało i dosłownie padłam ze zmęczenia.
To co się stało uważam za cud. Nie tylko z powodu niezwykłych rzeczy, które widziałam, ale przede wszystkim ze względu na pojawienie się siły unoszącej mnie ponad powierzchnię wody. Moje dziecięce ciało nie byłoby zdolne do takiego wysiłku.
Ta piękna, emocjonalna relacja obrazuje nie tylko oddziaływanie nieznanej siły na ciało fizyczne tonącej dziewczynki, ale uzmysławia też jak złudne jest nasze odczuwanie czasu. Z punktu widzenia Ilony, czas spędzony poza ciałem wydaje się bardzo długi. Zdążyła przecież wiele zobaczyć i odczuć. Z drugiej strony wiemy, że nieobecność Ilony była na tyle krótka, że nie wzbudziła niepokoju jej troskliwej mamy.
Kolejną opowieść zawdzięczamy Radosławowi.
Wydarzenia, które chcę opisać rozegrały się w czasach mojej szalonej młodości. Byłem w klasie maturalnej i choć szykowałem się do egzaminu dojrzałości, to dojrzałym człowiekiem zdecydowanie nie byłem. Choć z drugiej strony może było mi to doświadczenie potrzebne, żeby inaczej myśleć o świecie i zasadach, które nim rządzą. Sam nie wiem.
Założyłem się z kolegami, że spędzę noc w budynku owianym (delikatnie mówiąc) złą sławą. W tym czasie budynek popadał w ruinę i mało kto się tam zapuszczał. Krążyły legendy o pojawiających się duchach. Mówiono, że po wojnie UB miało w tym miejscu ukrytą katownię. Ponoć, kiedy wprowadzili się tam mieszkańcy słyszano jęki, straszne odgłosy, a ludzie bardzo szybko się stamtąd wynosili. W latach 90-siątych odnalazł się właściciel tegoż budynku i przyległości. Mieszkał za granicą, ale czynił starania, aby swoją własność odzyskać. Tak czy owak miejsce nie należało do zachęcających.
Zakład traktowaliśmy bardzo poważnie. Mnie z kolei ułańskiej fantazji nie brakowało. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i udałem się do budynku. Odszukałem pomieszczenie na piętrze, gdzie podobno najczęściej straszyło (światła w oknach, dziwne odgłosy itp.). Stał tam taki stary fotel, na którym mogłem usiąść. Moi dwaj koledzy ulokowali się na sąsiednim wzgórzu, a ja miałem dawać im znaki latarką – w ten sposób potwierdzałem swoją tam obecność. Miałem tak wytrwać do rana.
Koło północy pod ten budynek podjechał samochód ciężarowy. Byłem zaskoczony, co o tej porze i w takim miejscu robi ciężarówka. Ze Stara wyskoczyło czterech mężczyzn. W świetle ich latarek widziałem twarze i sylwetki. Nie miałem wątpliwości, że to niezłe zakapiory. Zaczęli wyładowywać jakieś beczki i wnosić je do budynku. Zdałem sobie sprawę, że jestem niepożądanym świadkiem, a ci ludzie pozbywają się pewnie niebezpiecznych odpadów. Siedziałem cicho jak mysz pod miotłą w obawie, że jeśli odkryją moją obecność to Bóg jeden raczy wiedzieć, co ze mną zrobią.
Kiedy wyładowali już wszystkie beczki, zatrzymali się jeszcze na chwilę, żeby zapalić. Byli bardzo zadowoleni z siebie i uważali, że znaleźli świetne miejsce dla „trefnego towaru”. Modliłem się, żeby już odjechali. Kiedy samochód zniknął z pola widzenia, pragnąłem natychmiast opuścić to miejsce, ale powstrzymała mnie głupia duma. Chodziło oczywiście o zakład, który nadal chciałem wygrać.
Usiadłem w fotelu, spokojnie zjadłem kanapki i sam nie wiem, kiedy zasnąłem. Obudził mnie dziwny trzask i drapanie w gardle. Zdałem sobie sprawę, że pomieszczenie pode mną płonie, dosłownie w ułamku sekund przybywało coraz więcej dymu. Dusiłem się, a ten dym mnie oślepiał. Próbowałem się jakoś wydostać, ale działałem praktycznie po omacku. Tam wszędzie było pełno rupieci i poruszanie się było utrudnione nawet w normalnych warunkach. W pewnej chwili potknąłem się o coś i uderzyłem głową w mur. I to w zasadzie mógłby być marny koniec mojego żywota.
Na szczęście dla mnie Ktoś (pisownia celowa) zdecydował, że mam żyć dalej i posłał mi na pomoc Anioła. Opuściłem ciało i z tej perspektywy obserwowałem to co się tam działo. A działo się bardzo źle. Widziałem siebie leżącego bezwładnie na podłodze. Ogień z parteru obejmował zewnętrzne okiennice na piętrze. Pomyślałem, że czegoś takiego nikt nie przeżyje. Co ciekawe, świadomość, że jestem poza ciałem nie wydała mi się niczym niezwykłym.
Nagle, obok mnie zmaterializowała się jasna postać. Nie miała konkretnych rysów twarzy, był to raczej kształt przypominający człowieka. Władczym tonem nakazała mi powrót do ciała. Odparłem, że nie chcę, bo to ciało jest już martwe. Postać powiedziała, że nie nadszedł jeszcze mój czas i mam wracać do ciała, a ona mnie wyprowadzi z tego pożaru.
Poczułem szarpnięcie i przez sekundę miałem wrażenie przeciskania się przez wąski tunel. Odzyskałem przytomność i usiadłem na podłodze. Krztusiłem się, a widoczność w tym pomieszczeniu była praktycznie zerowa. Poczułem bardzo wyraźnie, jak ogromna moc gwałtownie podnosi mnie z podłogi i gdzieś prowadzi. Usłyszałem głos w głowie: ufaj mi, nic ci nie będzie. Schodziłem po płonących schodach, co było przerażające. Cały czas coś pchało mnie do przodu i prowadziło bezbłędnie w kierunku wyjścia. Wreszcie poczułem silne uderzenie w plecy i wpadłem wprost na strażaka. On złapał mnie i wyciągnął na dwór. Straciłem przytomność.
Przewieziono mnie do szpitala, gdzie lekarze nadziwić się nie mogli, jakim cudem wyszedłem z takiego pożaru bez poważnych obrażeń. Byłem podtruty oparami, miałem wielkiego guza na głowie i lekko poparzone dłonie. W tych okolicznościach to uśmiech losu, a nie obrażenia.
Straż pożarną wezwali moi koledzy, którzy nie spali i szybko zorientowali się co się święci. Nie wiadomo, czy pożar był wywołany celowo, czy też spowodował go niedopałek papierosa. Mimo, że złożyłem stosowne zeznania sprawców nigdy nie ujęto.
Niewielu osobom o tym zdarzeniu opowiadałem, choć odcisnęło ono swoje piętno na moim charakterze i światopoglądzie. Może będzie to jakaś przestroga dla ludzi młodych i świadectwo dla niedowiarków i materialistów.
Panie Radku, myślę, że niedowiarków nikt nie przekona, a młodość ma to do siebie, że musi się wyszumieć. W różnym tempie dojrzewamy do prawidłowej oceny konsekwencji własnych działań, a niektórzy, jeśli nie doświadczą czegoś osobiście to nie uwierzą.
Obie relacje dają do myślenia. Pewne ich aspekty można tłumaczyć nadzwyczajnymi zdolnościami ludzkiego ciała, które uruchamiają się w chwilach zagrożenia. Jednak nawet zachowując daleko idący sceptycyzm, trudno odmówić im niezwykłości.
Nasuwa się pytanie: czemu niektórzy ludzie otrzymują tak znaczącą i niespodziewaną pomoc, a inni odchodzą z tego świata nie mogąc na nią liczyć? Myślę, że odpowiedzi możemy szukać jedynie w przestrzeni serca, bo mechanistyczna koncepcja świata jej nie obejmuje.
Takie historie są budujące. Dają nadzieję i napawają otuchą. Ja nie raz miałam okazję przekonać się, że jakaś Siła nade mną czuwa, ale nie były to tak dramatyczne sytuacje.
Dziękuję za te Relacje. Nasunela mi się myśl, iż kluczową sprawą jest stwierdzenie „jeszcze nie nadszedł Twój czas”. Dlatego chyba właśnie otrzymujemy Pomoc. Aby Nasz Czas się Wypełnił. Pozdrawiam Serdecznie. Maciej.
Piszę te zdarzenie jakie sam przeżyłem otóż kiedy byłem chłopcem i chodziłem do szkoły podstawowej kiedyś po szkole z kolegami i koleżankami szliśmy chodnikiem przy którym rósł kasztan i wówczas któraś z koleżanek powiedziała że jakie piękne kasztany i że do szkoły na pracę by były więc ja długo się nie zastanawiałem weszłem na to drzewo kiedy już byłem na nim ktoś z dołu krzyknął że tam wyżej na jednej z gałęzi są piękne kasztany więc ja się wpisałem wyżej i kiedy miałem wejść na tą gałąź nagle usłyszałem głos nie wchodź na nią bo spadnież i możesz nie przeżyć a za chwilę z drugiej strony słyszałem drugi głos wejdź będziesz miał najładniejsze kasztany i zajnponujesz kolegom i tak przez kilka razy z jednej wejdź a z drugiej nie wchodź dwa głosy a le ja wówczas miałem problemy w rodzinie i wówczas pomyślałem że urwać muszę a jak się zabije to skończą się moje kłopoty i weszłem i gałąź nagle pękła a ja obudziłem po kilku dniach w szpitalu połamane ręce i nogi oraz uszkodzone organa ale ja przeżyłem ale moje całe życie wywróciło się do góry nogami od tamtego czasu kiedy stoję przed podjęciem jakieś decyzji to zawsze tak jak bym na tym drzewie i muszę wybierać Ludzie niech nigdy nikt nie robi nic w złość bo to co mnie spotkało to dla mnie Przekleństwem się stało
Właśnie obchodzę 20-tą rocznicę darowanego mi życia. Stałam na środkowym pasie jezdni, w długim szeregu samochodów, przed czerwonymi światłami. Nagle zgasł mi silnik, samochód był jeszcze nie zagrzany, była zima a auto jeździło na gazie. Gdy po drugim startowaniu nie zdołałam go uruchomić, włączyłam światła awaryjne, bo domyślałam się, że te sygnalizacyjne się zmienią, chciałam, by inni kierowcy wcześniej mnie ominęli. Tak też się stało, auta ruszyły, mnie udało się uruchomić swoje. Ale zdziwiło mnie nagłe umilknięcie radia, stwierdziłam, że pewnie się zepsuło, zarejestrowałam też dziwną ciszę wokół mnie, choc na drodze panował duży ruch. Nie było czasu nad tym sie zastanawiać. Spojrzałam we wsteczne lusterko, równocześnie wrzucając bieg i zobaczyłam pędzącego na mnie trucka. Wjechał do środka mojego samochodu, szczęśliwie zatrzymał się na butli gazu, którą wygiął i uszkodził, ale nie zmiażdżył mnie. To co widziałam, słyszałam, robiłam, myślałam – wszystko dzialo się jakby w jednej sekundzie – pękajace szkło okien, trzask łamiacej sie blachy, nie pamiętam kiedy wypięłam się z pasa, wyłączyłam samochód (czułam, że muszę uciekać) , ale musiałam to zrobić, bo w przeciwnym razie inaczej by się to zakończyło. Jedno uważam za ważne – moje przerażenie i pewność, że zginę, równocześnie za najważniejsze – NIEZGODĘ na to, że mam tak bezsensownie zginąć. Myśląc o najbliższych, bezgłośnie wrzeszczałam „nie, nie, nie!” Tak, można wrzeszczeć bezgłośnie – zupełnie bezwiednie głęboko oddychałam przeponą powtarzając te słowa do czasu, aż to wszystko za mną się zatrzymało, 10 cm za moim fotelem. Ale wtedy usłyszałam syk wydobywającego się gazu, znowu próbowałam uciekać, nie wiedząc kiedy nastąpi wybuch. Nie było wybuchu, od wstrząsu po uderzeniu, traumie, gdy wtedy dwa razy spojrzałam śmierci w oczy, nie wyszłam z tego wypadku bez uszczerbku na zdrowiu, ale ŻYJĘ i to się liczy. Cała ratująca mnie ekipa powtarzała, że to cud, że przeżyłam. Też tak uważam i bardzo jestem wdzięczna za to moim Aniołom. Dodam jeszcze, że radio nie było zepsute, musiałam to sprawdzić, gdy wrak samochodu przywieziono do domu. Analizowałam też zarejestrowaną wtedy ciszę, czułam się jakbym była w bańce, a tuż przed wypadkiem modliłam się za dusze w czyśćcu, co zawsze robię jadąc samochodem. Ten wypadek rozpoczął ważny proces w moim życiu.
Bardzo dziękuję za Twoje świadectwo i pozdrawiam serdecznie
Bardzo ciekawa relacja. Podobne intrygujące doświadczenie, zostało opisane na stronie Fund. Nautilus. Zapadło mi w pamięć i zapisałem sobie do niego link (druga w kolejności relacja w tekście):
https://www.nautilus.org.pl/artykuly,2122,8222cale-zycie-w-jednej-chwili-przed-oczami8221-8211-oto-kolejne.html?cat_id=43