Kontynuuję opowieść Tadeusza.
W nowej sytuacji odnalazłem się bardzo szybko. Moja matka mawiała, że ksiądz i lekarz zawsze dadzą sobie radę. Pracowałem w szpitalu, pacjenci jak zwykle potrafili okazać wdzięczność, miałem też sporo oszczędności w złocie i dolarach. Jak na tamte warunki żyło nam się dobrze. Mój brat na przykład, pracował fizycznie, ponieważ dla prawnika zajęcia nie było. Poza tym zaangażował się w działalność konspiracyjną i w tym wypadku jego praca, jak sam powiedział, stwarzała wiele możliwości. W całe to szaleństwo usiłował wciągnąć również mnie, ale dobitnie dałem mu do zrozumienia, że nie będę narażał życia Anny, aby rzucać się z motyką na słońce.
Tak w tedy myślałem. Skala terroru była ogromna. Pawiak zapełnił się błyskawicznie, krążyły wstrząsające opowieści o masowych rozstrzeliwaniach. Moi przyjaciele wydobyli syna z Pawiaka za łapówkę, której wysokość zapierała dech w piersiach. Chłopak był w złym stanie, więc poprosili mnie o poradę lekarską. Matko moja! W życiu czegoś takiego nie widziałem. Odbite nerki, złamany nos, że o innych obrażeniach nie wspomnę. Ten widok dał mi do myślenia. Szczerze mówiąc byłem przerażony! Przeczekać, trzeba przeczekać – słowa te stały się moją dewizą. Pewnego popołudnia mój brat przyszedł do nas bardzo podenerwowany i poprosił abym pojechał z nim do rodzącej kobiety, podobno żony jego kolegi. Po przybyciu na miejsce szybko zorientowałem się, że coś jest nie tak. Kamienica położona na uboczu. W bramie dwóch chojraków, którzy porozumiewawczo kiwali głowami w stronę mego brata. W mieszkaniu, jak się domyślasz, zamiast rodzącej zastałem dwóch rannych mężczyzn. Zrobiłem, co było w mojej mocy. Cały czas krążyła mi po głowie jedna myśl:, po co ja ich ratuje? Przecież, gdy tylko dojdą do siebie znów zaryzykują własnym życiem i prędzej czy później skończą tragicznie. Kiedy wyszedłem na zewnątrz brat czekał na mnie, minę miał nietęgą. Powiedział uwierz mi nie miałem wyjścia! Wybuchnąłem: nigdy więcej tego nie rób! Ty i twoi koledzy prowadzicie beznadziejną wojenkę. Wyłapią was jednego po drugim i rozwalą pod murem. Oni potrafią łamać ludzi, widziałem, co zrobili z tamtym smarkaczem, a to był tylko pionek.
Brat odsunął się ode mnie z obrzydzeniem. Nie czujesz się Polakiem? Nie masz honoru? Nasz ojciec w grobie by sie przewrócił, gdyby wiedział co ty wyprawiasz !
Tego było za wiele. Odparowałem. Nasz ojciec był człowiekiem interesu, a nie sentymentalnym idiotą. Narażasz siebie, swoich bliskich i postronne osoby. A co do honoru to idź i powiedz o nim rodzinom tych, którzy zostaną rozstrzelani w odwecie za waszą niezłomność! Wstydzę się dzisiaj tych słów, ale padły one z moich ust. Wtedy ludzie z podziemia wydawali mi się grupą egzaltowanych żołnierzyków. Nie potrafiłem spojrzeć z szerszej perspektywy, poza czubek własnego nosa. Usprawiedliwiałem się troską o Annę, ale to była tylko świetna wymówka. Żyłem życiem tchórza i egoisty. Uratowałem tych rannych żołnierzy, mogłem pomóc innym, ale nie chciałem.
Mój brat nie kontaktował się ze mną. Bratowa odwiedzała nas tylko ze względu na usilne prośby mojej żony, z którą połączyła ją szczera przyjaźń. Anna uwielbiała dzieci, a moi bratankowie byli wyjątkowo udani. Kontakt z nimi nieco rekompensował jej niezaspokojony instynkt macierzyński. Od początku naszego małżeństwa chcieliśmy mieć potomstwo. Niestety „los przeciwny” przypomniał sobie o mnie. Anna straciła jedną ciążę, a w kolejną po prostu nie zachodziła. Był to nasz wspólny dramat, z tym, że to ja czułem się jego sprawcą. Wreszcie nasze marzenie spełniło się i Anna utrzymała ciążę. W czasie wybuchu Powstania była w siódmym miesiącu. Mój brat przywiózł do nas swoją żonę i dzieci prosząc abym się nimi zaopiekował. Wtedy ostatni raz uścisnąłem jego rękę i obiecałem, że zajmę się wszystkim jak trzeba. Nie miałem pojęcia, co tak naprawdę rozpoczyna się na moich oczach i jak bardzo zmieni życie wielu ludzi w tym moje. Po lewej stronie Wisły rozegrał się klasyczny „konflikt tragiczny” po prawej mój osobisty dramat.