Otrzymałam od Państwa ciekawe i pełne emocji wiadomości. Jak widać są osoby, które temat tak zwanej – intronizacji Jezusa na Króla Polski- poruszył do głębi.
Pomijając całkowicie wątek polityczny, chociaż powiedzmy szczerze, trudno nie dostrzec pewnych konotacji, skupmy się na osobie Rozalii Celakówny. Wszak to jej prywatne objawienie stanowiło swoisty zaczyn, owocujący wspomnianą intronizacją.
Rozalia Celakówna zmarła w 1944 roku przeżywszy 43 lata. W młodości wstąpiła do zakonu Klarysek, który opuściła ze względu na słabe zdrowie. Wkrótce potem Rozalia podejmuje pracę w krakowskim szpitalu św. Łazarza. Składa państwowy egzamin pielęgniarski i z oddaniem zajmuje się chorymi. Miewa częste wizje religijne. Podobno wiele wycierpiała od swoich spowiedników, którzy nie rozumieli mistycznego charakteru jej objawień. W końcu jednak trafiła na odpowiednich kapłanów, zyskując w ten sposób kierowników duchowych. Najważniejsze dla sprawy objawienie przyszło w 1937 roku, kiedy to Pan Jezus powiedział „Jest ratunek dla Polski, jeżeli Mnie uzna za swego Króla i Pana w zupełności przez intronizację”.
Nieco zaskakujące życzenie, zważywszy ewangeliczną deklarację: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Tak czy inaczej słowa mistyczki zapisano, a wśród wiernych znalazła się grupa upatrująca w nich ratunku dla Polski. Bezsprzecznie, była to uwodząca, pełna nadziei wizja zwłaszcza w obliczu przewidywanej wojny.
W kolejnych objawieniach Jezus pouczał Rozalię: „Straszne są grzechy Narodu Polskiego. Bóg chce go ukarać. Ratunek dla Polski jest tylko w moim Boskim Sercu”. Zdumiewające i srogie potępienie Narodu cierpiącego przez wieki. Narodu, ciemiężonego i pozbawionego Ojczyzny. Narodu, który jak żaden inny (przynajmniej w Europie) związał się z religią i wiarą.
Cóż Rozalia „umiłowała cierpienie do granic możliwości” i każdy przekaz była gotowa filtrować przez osobisty pryzmat pojmowania świata. Zupełnie jakby miłość bez cierpienia traciła na wartości.
Idea intronizacji powróciła w obliczu nadchodzących, strasznych wydarzeń, które mają zagrażać Polsce. Nie wiadomo dokładnie, o co chodzi, ale zważywszy nasze położenie geo-polityczne wszystko jest możliwe, a pole do spekulacji ogromne. Tak oto odbyła się owa „ceremonia ratunkowa” pełna przepychu, złota i kadzideł oraz ekstazy religijnej, niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Rytuał w zamyśle, co poniektórych konserwatystów odwracający idee Oświecenia.
Co przytomniejsi komentatorzy przypominają następującą wypowiedź Episkopatu Polski z przed kilku lat: „Ogłaszanie Chrystusa Królem Polski jest niewłaściwe, niepotrzebne, niezgodne z myślą Episkopatu”. Widać zmieniają się czasy to i spojrzenie Episkopatu się zmienia. Nie ma sensu śledzić zawiłych rozważań teologów, którzy niczym średniowieczni alchemicy transmutują słowa i idee wedle uznania. Dzięki czemu niejednokrotnie już udowodnili, że czarne jest białe, a kto ma władzę ten definiuje rację bytu.
Pewne jest dla mnie, że Rozalia Celakówna kochała Boga. Jej wiara całkowicie pozbawiona wątpliwości, omijała sceptyczny intelekt. Była gotowa na wielkie poświęcenie i podjęła ryzyko uznania za osobę chorą umysłowo. Mogła zostać niezrozumiana i poniżona. Stało się inaczej. Pozostaje pytanie: czy słowa i charyzma Rozalii utwierdziły hierarchów w przekonaniu, że jej objawienie jest prawdziwe? A może treści głoszone przez mistyczkę wyjątkowo wpisały się w potrzebę chwili?
Znane są przypadki kiedy ludzie głoszący prywatne objawienia kończyli swoje życie tragicznie. W najlepszym razie w domu obłąkanych w najgorszym w kazamatach Świętego Oficjum. Często słyszymy, iż status teologiczny osobistych objawień jest nikły, a KK podchodzi do nich z dużym sceptycyzmem. Jak widać zdarzają się wyjątki.
Zacytuję teraz fragment maila od Ewy (proszę sobie wyobrazić, że blog ma odbiorców w dalekiej Australii!). „ Miedzy 18 a 21 urodzinami, kilkakrotnie śniłam o Jezusie. Sen miał zawsze ten sam przebieg. Szłam do kościoła, który w mojej miejscowości usytuowany był na wzgórzu. We śnie wydawało mi się, że droga ta nie ma końca. Nagle pojawiał się Pan Jezus i mówił do mnie „Nie szukaj mnie tam. Przyjdź do kapliczki.” Po prawej stronie wzgórza pojawiała się nieznana mi kapliczka. Po 21 urodzinach wybrałam się z przyjaciółmi na wakacje. Tam, z dala od domu, znalazłam kapliczkę z mojego snu. Byłam bardzo poruszona, ale nie chciałam nikomu o tym mówić. Po południu wymknęłam się z pensjonatu i poszłam do tej kapliczki. Usiadłam na zwalonym pniu, który nieopodal spoczywał i zaczęłam się modlić. Zamknęłam oczy żeby bardziej się skupić. Zrobiło mi się tak jakoś lekko na sercu. Z tego stanu wyrwały mnie głosy przyjaciół, którzy zaczęli mnie szukać. Okazało się, że na pniu przesiedziałam grubo ponad dwie godziny. Dla mnie to było jak kilka minut. Nie wiem, co mnie wtedy spotkało. Mogę tylko powiedzieć, że od tej chwili moje potężne migreny minęły jak ręka odjąć, a ja zmieniłam się bardzo wewnętrznie. Opowiedziałam kiedyś, całe zdarzenie pewnemu księdzu. Oj, nie chciałaby Pani usłyszeć tego, co ja usłyszałam.”
Piękne objawienie prywatne prawda? Tylko, kto by się nim zainteresował? Przecież to herezja w czystej postaci. Wizja godna jedynie potępienia. Niekanoniczna, żeby nie powiedzieć wywrotowa.
Moja osobista konkluzja jest następująca: Wierzę głęboko, że energia Chrystusowa jest darem dla nas wszystkich. Jestem przekonana, że w szczególnych wypadkach możliwy jest przekaz indywidualny, niejako dedykowany konkretnej osobie. Rozumiem to, jako akt łaski, bezcenną wskazówkę, za którą warto podążać. Niemniej doświadczenie uczy, że dla człowieka stanem najkorzystniejszym jest równowaga między duchowością i światem fizycznym. Balans między Niebem i Ziemią, dwiema energiami, budującymi osobę ludzką. W szerszym kontekście pragnę zauważyć, że Polska nie jest samotną wyspą, dryfującą po oceanie metafizyki tylko sporym krajem w samym sercu Europy. Pewne gesty wypada przemyśleć, a słowa wyważyć. Jest też wiara, którą warto aspektować w życiu osobistym. Jednak obnoszenie się z tym tworzy karykaturę – czasem śmieszną, częściej straszną, zawsze zbyteczną.
Oddajmy swoje serca Czystej Bezwarunkowej Miłości, bo jedynym rytuałem bezpiecznym, trwałym i prawdziwie ubogacającym jest czynienie dobra.
Kochana Beatko, jak zawsze trafiasz w punkt, o prawdziwości objawień przesądza fakt, czy one się spełniają w życiu, czasami trzeba czekać i sto lat żeby coś się wypełniło, a naszego Dobra w życiu nigdy nie za wiele, czyńmy je nie oglądając się na prywatne objawienia a świat zdecydowanie będzie lepszy. Z miłością bezwarunkową. ammar