Czytając maile od państwa bardzo często czuję ogromne wzruszenie. Tak było również w przypadku korespondencji cytowanej poniżej. Nie chodzi tu bynajmniej o sytuację, kiedy rodzina żegna kogoś najbliższego, co samo w sobie pobudza współczucie i empatię. Zadziwia mnie dojrzałość, z jaką istoty duchowe, którymi przecież jesteśmy, potrafią przeżywać moment pożegnania. Ta świadoma obecność, poparta ciepłem i miłością, otula duszę powracającą do Wiecznego Domu i pozwala jej łagodnie wyruszyć w podróż, aby po dotarciu do celu z uśmiechem przywitała oczekujących.
Wielki, rosyjski pisarz Michał Bułhakow w swoim natchnionym dziele „Mistrz i Małgorzata” zawarł znamienne zdanie Ten, który kocha, powinien dzielić los tego, kogo kocha. Sam miał szczęście doświadczyć takiego współdzielenia losu, gdyż jego żona Jelena, trwała przy nim do końca, do ostatniego oddechu.
Michał Bułhakow żył ze śmiercią za pan brat. Znał ją doskonale, nie tylko jako lekarz. Jego ojciec zmarł na nerczycę, więc kiedy u pisarza pojawiły się objawy tej choroby, miał pełną świadomość jak niewiele czasu mu pozostało. W dodatku, przyszło mu tworzyć w okresie, kiedy nad Rosją roztoczył się cień gorszy od śmierci. Był to cień strachu. Gęsty jak wąsy Józefa Stalina i bardziej nieprzenikniony od jego spojrzenia. Bułhakow stał się zabawką w rękach dyktatora. Wiele ryzykował przez sam fakt, że był porządnym człowiekiem. Dlatego pisał:
O bogowie, o, bogowie moi! Jakże smutna jest wieczorna ziemia! Jakże tajemnicze są opary nad oparzeliskami! Wie o tym ten, kto błądził w takich oparach, kto wiele cierpiał przed śmiercią, kto leciał ponad tą ziemią, dźwigając ciężar ponad siły. Wie o tym ten, kto jest zmęczony. I bez żalu porzuca wtedy mglistą ziemię, jej bagniska i jej rzeki, ze spokojem w sercu powierza się śmierci, wie bowiem, że tylko ona przyniesie mu spokój.
Myślę, że jakikolwiek komentarz z mojej strony jest zbyteczny. Proszę przeczytać opowieści dwóch kobiet, które podzieliły się ze mną i z Państwem doświadczeniem niezwykle intymnym i głębokim.
Pozostawiam Państwa w CISZY.
„Droga Ado. Chciałabym opisać ci moje przeżycia związane z tamtą stroną.
Pierwsza historia wydarzyła się, kiedy umierała moja mama. Opiekowałam się nią do końca, ale w ostatnią dobę jej życia zmuszeni byliśmy oddać ja do hospicjum z racji tego, że nie przyjmowała pokarmów i płynów. Umarła o godzinie 14. Lecz, gdyby nie pewne zdarzenie nie byłoby mnie przy niej w tej pięknej chwili. Otóż miałam do niej jechać o 15, a była już godzina 12.30. Siedziałam w pokoju i nagle w okno zaczęły uderzać rozpędzone ptaki. Były to wróble i szpaki. Uderzały w szybę do momentu aż poczułam, że muszę natychmiast jechać do mamy, co też zrobiłam. Mama już odchodziła, bo ustawało krążenie. Była na środkach uspokajających i przeciwbólowych. Spała. Podeszłam do niej i szepnęłam jej do ucha, że odchodzi i żeby się nie bala, żeby szła do światła. Widziałam, jak po policzku spływają jej łzy. Nie mam wątpliwości, że słyszała i rozumiała mnie. Wieczorem, kiedy przyszłam do taty, czyli do mieszkania, gdzie mieszkała moja mama, to po otwarciu drzwi, poczułam intensywny zapach mojej mamy. Wiedziałam, że jest tam. Czułam ją.
Potem po kilku dniach przyszła do mnie we śnie. Była bardzo realna taka jak przed śmiercią. Tu też czułam jej zapach. Pożegnała się ze mną. Podziękowała, że pomogłam jej przejść. Potwierdziła, że jest Bóg.
Kolejnym razem, kiedy dowiedziałam się o ciąży mojej siostry, pierwsza moja myśl była taka: jaka szkoda, że mama tego nie dożyła. Na pewno bardzo by się ucieszyła.
W nocy przyszła do mnie znowu. Albo ja do niej, bo w końcu sen to takie spotkanie, gdzie nie wiadomo kto jest gościem, a kto gospodarzem. Leżała w białej pościeli i mówiła, że może wreszcie odpocząć. Powiedziałam mamie o ciąży siostry, a ona odparła, że wie o tym. Zapytałam, czy nie chciałaby urodzić się w tym dziecku? A mama odpowiedziała, że nie wie, bo tu na ziemi jest zbyt dużo problemów i ogólnie ciężko tu żyć. Od tamtej pory nie mam z nią kontaktu. Nie wiem, czy poszła dalej czy zeszła tu na ziemię, ale zawsze mnie ostrzega przed niepowodzeniami w moim życiu. Śni mi się, ale nie tak jak na początku. Był to mój pierwszy kontakt z tamtym światem.
Pozdrawiam Aneta.”
„Ado, nigdy nie myślałam, że doświadczę czegoś nadprzyrodzonego. Wierzyłam, że takie historie mogą być prawdziwe, ale przydarzają się tylko ludziom o nadzwyczajnych predyspozycjach. Tymczasem coś metafizycznego dotknęło również mnie.
Mieszkam w Niemczech, tu urodziły się moje dzieci. W opiece nad nimi bardzo pomagała mi moja mama. Przyjeżdżała często, czasem sama, czasem z moim ojcem. Tata był znacznie starszy od mamy i zmarł kilka lat temu. Po jego odejściu mama dała się namówić na to by z nami zamieszkać. Mój mąż bardzo się z nią zżył. Wbrew kawałom jakie opowiada się o relacji teściowa – zięć, doskonale się rozumieli. Mąż chyba zastąpił jej syna, którego zawsze pragnęła.
Kiedy mama zaczęła załatwiać w Polsce formalności związane z wyjazdem, jej stan zdrowia nagle się pogorszył. Przeprowadzono wiele badań i lekarze postawili dość jednoznaczną diagnozę: RAK
Ja to strasznie przeżyłam, a mama była „spokojna nieadekwatnie do sytuacji” – tak powiedział mój mąż. Przyjechaliśmy do Polski i zabraliśmy mamę do siebie. Próbowaliśmy różnych metod i tych naturalnych i medycyny akademickiej. Niestety jej stan systematycznie się pogarszał.
Ostatni tydzień życia spędziła w hospicjum. Ze względu na kroplówki i karmienie ( miała założonego PEG-a) opieka domowa nie wchodziła w grę. Odwiedzałam mamę codziennie, tylko o różnych porach. Tego, pamiętnego dnia, planowałam pojechać do niej wieczorem. Odwiozłam dzieci do szkoły i przedszkola, wróciłam do domu. Zajęłam się codziennymi, życiowymi sprawami. Usłyszałam, że przyszedł SMS – mąż o coś pytał. Kiedy zaczęłam odpisywać na jego wiadomość, coś dziwnego zaczęło się dziać z moim telefonem. Na zmianę działał i nie działał. Odłożyłam aparat, bo wiem, że najgorszą rzeczą w takiej sytuacji jest manipulowanie przyciskami. Nagle wszystko się uspokoiło, tyle tylko, że zamiast SMS-a od męża wyświetlał mi się SMS od mamy. Była to wiadomość sprzed wielu miesięcy, gdy dowiedzieliśmy się o jej chorobie. „Jeśli ja jestem spokojna, to czego Ty się boisz Joasiu?”.
Ogarnął mnie strach. Zdałam sobie sprawę, że nadeszła chwila, której tak bardzo się obawiałam. Złapałam torebkę i wybiegłam z domu. Rozpoczęłam walkę z pilotem do garażu. Nie mogłam otworzyć drzwi, a tu każda minuta mogła mieć znaczenie. Nagle pod dom sąsiadów podjechała taksówka, z której skorzystałam.
Do hospicjum wpadłam jak przysłowiowa bomba i pokonując po trzy schody dotarłam do pokoju, gdzie leżała moja mama. Spojrzała na mnie takim wzorkiem pełnym ulgi. Ona na mnie czekała. W tym momencie poczułam (może paradoksalnie) ogromny spokój. Przytuliłam mamę, a ona uścisnęła moją rękę. Wyszeptała tylko dwa słowa: „nadeszło wyzwolenie” i odeszła.
Trzy dni później przyśniła się nam, używam liczby mnogiej, ponieważ przyśniła się całej naszej czwórce. Dzieciom ukazała się w jakimś nieznanym im, ale pięknym parku. Minie i mężowi przed białym budynkiem – siedziała tam na ławce, piękna, młoda i jak zwykle elegancka.
Nasze dzieci zapewniła o swojej miłości, a do nas powiedziała: Trafiłam do świata wielu możliwości, jestem szczęśliwa.”
Cytaty pochodzą z książki Michał Bułhakow „Mistrz i Małgorzata” -kolekcja Gazety Wyborczej.
Zdjęcia: własne.
W sumie to bardzo budujące są te opowieści – niosą nadzieję…
Wzruszające i piękne te przeżycia Anety i Joasi, sercem je odczytałam.
Podobał mi się także Pani tekst, Ado. Dziękuję.