Wytrwałym czytelnikom proponuję ciąg dalszy historii Tadeusza.
W tym okresie bardzo zbliżyłem się z moim bratem.Za radą niezawodnej Basi nie wracałem już do tematu śmierci naszych bliskich . Przyjąłem, że widocznie przeżywa on milczącą żałobę. Miał do tego prawo.
Mój brat egzystował, albo raczej działał jak automat. Szybko włączył mnie w opiekę nad rannymi i chorymi, których przybywało z dnia na dzień w zastraszającym tempie. Z narażeniem życia przejął zasobnik ze zrzutu lotniczego. Ewidentnie Niemcy też mieli ochotę na uzupełnienie zapasów. W zasobniku znalazłem prawdziwe skarby, środki opatrunkowe, lekarstwa i wiele innych potrzebnych rzeczy. Pomyślałem – no teraz mogę działać – zapewne Hipokrates uśmiechnął się z politowaniem.
Nie będę opisywała wszystkich szczegółów, głównie ze względu na ich drastyczność. Przenieśmy się w czasie do momentu upadku Powstania Warszawskiego.
Mój brat w połowie września został ciężko ranny. Opiekowałem się nim jak mogłem najlepiej, byłem wdzięczny Opatrzności, że mogę być przy nim w tych trudnych chwilach. Kiedy nastąpiła kapitulacja Basia zakomenderowała: nie ma, co zgrywać bohaterów idziemy z cywilami! Brat, który sporadycznie odzyskiwał przytomność oczywiście protestował, że to nie honor dla żołnierza chować się za kobietami. Szczerze mówiąc, zważywszy na okoliczności, wyśmialiśmy go chóralnie. Rozpoczęła się istna droga przez mękę. W obawie o słowa, jakie mógł nieopatrznie wypowiedzieć majaczący człowiek cały czas trzymałem w pogotowiu środek nasenny. Dotarliśmy do obozu w Pruszkowie. Smród, bród i ludzkie nieszczęście. Trzymaliśmy się razem i ta komitywa dodawał nam otuchy. Kiedy wydawało się, że już gorzej być nie może, spadł na nasza gromadkę dotkliwy cios. Niemcy zrobili kolejną selekcję i wywieźli Basię na roboty w głąb Rzeszy. My selekcję przetrwaliśmy, brat, jako chory ja chyba głownie ze względu na swój wygląd. Kiedy pierwszy raz po bardzo długim czasie wziąłem do ręki lusterko nie poznałem sam siebie. Zobaczyłem siwiutkiego, wychudzonego staruszka. Mimo tego rozpocząłem pracę w obozowej służbie sanitarnej.
Po tak zwanym wyzwoleniu przez Armię Radziecka wróciliśmy do stolicy. Natychmiast podjąłem pracę w swoim zawodzie. Mieszkałem w przyszpitalnej pralni. Nie można było narzekać na takie lokum. Było ciepło i miałem blisko do pracy. Mój brat zaczepił się u kolegi. Odwiedziłem go pewnego razu i już po krótkiej wymianie zdań zorientowałem się, że dla niego wojna trwa nadal i z konspiracyjnej roboty nie zrezygnował. Apelowałem do jego rozsądku, błagałem wręcz, aby dał sobie spokój. Moje prośby pozostały bez echa. Bałem się o niego. Komuniści pełną parą wzięli się za „oczyszczanie” terenu z elementów niepożądanych. Ludzi zabierano wprost z ulicy, znikali bez śladu. Tajemnicą poliszynela były okrucieństwa, jakich dopuszczano się wobec zatrzymanych. Czarny humor tego okresu „ten Cyryl jak Cyryl, ale te metody!”( Chodzi o więzienie przy ul. Cyryla i Metodego gdzie torturowano i mordowano żołnierzy AK) Prześladowania trwały. Pewnego wieczoru do drzwi mojej jakże ekskluzywnej garsoniery (tak żartobliwie nazywałem moje lokum) ktoś cichutko zastukał. Otworzyłem w progu stała młoda dziewczyna. W pierwszej chwili nie potrafiłem skojarzyć skąd ją znam. Proszę pana – niedawno był pan u nas w domu żeby odwiedzić brata. Tak poznaje – jest pani córką właściciela domu, prawda? Owszem ma pan rację. Co panią do mnie sprowadza? Przyszłam, aby pana ostrzec, mojego ojca i pana brata aresztowano. Kontaktowali się z dowódcą oddziału. Spotkanie odbywało się w leśniczówce, ktoś ich zdradził. Jednemu z chłopaków udało się przebić, zanim zostali całkowicie osaczeni. Zawiadomił mnie. A ja postanowiłam zawiadomić pana. Znałam adres i zanim zniknę, sumienie nie pozwala mi postąpić inaczej. Oni żywi z tego nie wyjdą. Dziewczyna wycofała się bez pożegnania.
Wpadłem w panikę, zacząłem pakować swój skromny dobytek. Na szczęście w porę przyszło opamiętanie. Dokąd pójdę? Owszem mam kliku przyjaciół z czasów przedwojennych, ale jakim prawem mam narażać tych niewinnych ludzi? Miotałem się po mojej „garsonierze” do samego rana. Każdy następny dzień był koszmarem. Ciągle oglądałem się za siebie. Najmniejszy szelest, trzaśnięcie drzwiami postrzegałem, jako zwiastun nadciągającego zagrożenie. Myślałem o moim bracie, czy jeszcze żyje? Jeśli tak czy go męczą? Wyszedłem ze szpitala całkowicie bez celu. Pomyślałem pójdę gdzie oczy poniosą. Sam nie wiem jak i kiedy znalazłem się niedaleko miejsca gdzie przed wojna mieszkał mój brat. Kamienica była w dobrym stanie, a na parapetach okiennych stały doniczki z kwiatami, tutaj życie po prostu toczyło się dalej. Ogarnęło mnie poczucie nostalgii, tęsknota za pięknem i dobrem. W pewnej chwili zza zakrętu wyjechał czarny Citroen ulubiony samochód bezpieki. Odwróciłem się na pięcie i energicznym krokiem zacząłem oddalać z tego miejsca, oddalać od najpiękniejszych wspomnień. Złapałem rikszę i kazałem wieść się w kierunku Wisły. Chyba właśnie tak czuje się zaszczute zwierze. Miałem problem z oddychaniem, diagnozowałem u siebie atak histerii. Zapłaciłem za kurs i poszedłem dalej pieszo nad brzeg rzeki. Do duszności dołączył silny ból w klatce piersiowej, zrobiło mi się niedobrze. Pochyliłem się targany torsjami. W pewnej chwili straciłem równowagę i wpadłem do wody, wartki nurt porwał moje ciało. Nie walczyłem z tym, zabrakło mi sił, po prostu stało się to, co miało stać.
Niespodziewanie jakaś wielka siła pociągnęła mnie w górę. Otworzyłem oczy, ponownie znajdowałem się na brzegu rzeki, a nieopodal stał młody chłopak, ten sam, który onegdaj powstrzymał mnie przed samobójstwem. Wpatrywałem się w niego pytająco. Uśmiechnął się i przemówił: Tadeuszu nie zawiodłeś mnie, jestem z ciebie dumny. Jego ciało zaczęło świecić w wielu kolorach, migotało i rozpływało stając jednym snopem światła. Usłyszałem głos, choć ze mną już czas. Nagle wstąpiła we mnie odwaga. Odpowiedziałem, że nie mogę teraz umrzeć, bo mam jeszcze sporo do załatwienia. Ciepły kojący głos odparł Tadeuszu ty już nie żyjesz, twoje ciało pochłonęła rzeka. Zrozumiałem wszystko, dotarło do mnie z całą mocą, kim jest mój opiekun. Zbuntowałem się, krzyczałem nigdzie nie idę, brat mnie potrzebuje! Twój brat nie żyje, patrz: na tafli wody jak na ekranie kinowym ujrzałem scenę mordu popełnionego na moim bracie przez jego ubeckich oprawców. Tadeuszu, ja nie kłamię, nie mogę kłamać. Powtarzam, choć za mną poprowadzę cię. Coś we mnie pękło, poczułem się skrzywdzony jak dziecko i jak uparte dziecko opierałem się świetlistej istocie. Dobrze, zostań widocznie tego potrzebujesz, wrócę po ciebie, kiedy mnie zawołasz. Do dziś nie zawołałem.
Dzien dobry, przez „przypadek” wpadlam na Pani blog 😉 i przyznaje, ze historie Pani opiekuna duchowego – Tadeusza przeczytalam z zapartym tchem. Lecz na koniec szostego epizodu jest napisane „Dobrze, zostań widocznie tego potrzebujesz, wrócę po ciebie, kiedy mnie zawołasz. Do dziś nie zawołałem”. Czy to oznacza, ze Tadeusz pozostal na ziemi, w takim razie jak mogl zostac przewodnikiem, Pani przewodnikiem.
Dziekuje za Pani odpowiedz.
Pozdrawiam i zycze Radosnych Swiat !
Witam!
W przypadki nie wierzę, jestem pewna, że na tego bloga trafiają dokładnie Ci czytelnicy, który są mi pisani 🙂
Tadeusz został, jako istota bezcielesna. Na podstawie książek o tej tematyce, przekazów czy też korzystając z własnych doświadczeń przekonałam się, że dopóki dusza nie przejdzie całkowicie na drugą stronę, posiada wszystkie indywidualne cechy charakteru i pamięć doświadczeń. Czemu nie podąża ku nowym wyzwaniom to zupełnie inny temat.
Jego anioł – przewodnik odszedł, Tadeusz jest niezłą gadułą, więc myślę, że dla niego taki kontakt z kimś, kto go słyszy i widzi jest ważny. Przez tyle lat wytworzyła się między nami więź, która zaowocowała swoistą opieką. Tadeusz wielokrotnie ostrzegał mnie czy też informował z dużym wyprzedzeniem o sprawach, których rozstrzygnięcia znać nie mogłam.
On ma bardzo rozległą wiedzę, a jeśli czegoś nie wie może szybko sprawdzić. Proszę pamiętać, że przecież poza ciałem czas i przestrzeń nie maja już znaczenia.
Życzę Pani opieki dobrych Aniołów nie tylko w Święta, ale przez całe życie!
Dziekuje za Pani szybka odpowiedz 🙂 !
W trakcie jej czytania, nasunelo mi sie jeszcze jedno pytanie, otoz czy sposob w jaki umieramy wynika z tego jakie zycie prowadzilismy ?
W roznych kulturach przedstawia sie rozne rytualy pochowku ciala, czasem rowniez tych cial nie mozna pochowac, bo ich „nie ma” (np. osoby zaginione). Czy sposob w jaki pochowane jest nasze cialo ma wplyw na nas po przejsciu w stan „bezcielesny”?
Aj, to juz sa dwa pytania :-).
Pozdrawiam serdecznie
Ponieważ nie jest Pani jedyną osobą, która zadała tego typu pytania, postanowiłam odpowiedzieć tworząc odrębny wpis na blogu.
Proszę dać mi szansę:) w spokojniejszym okresie poświątecznym
🙂
Witam!
Muszę również przyznać,że czytam Pani bloga z wielkim zainteresowaniem i skrupulatnością,jednak faktycznie też mnie zastanawia to,że określa go Pani mianem przewodnika duchowego.
Ktoś,kto może w każdej chwili zawołać swojego opiekuna i odejść może nim być?
W końcu pozostał na ziemi,żeby najwidoczniej dojrzeć do momentu odejścia i poukładać pewne rzeczy w swojej głowie.
To,że wiele wie,jest mądry,doświadczony oraz chętnie Pani współtowarzyszy jak dla mnie wcale nie musi oznaczać,że jest tym przewodnikiem.
Może tak wygląda przyjaźń że tak ujmę między-wymiarowa? 😉
No chyba,że miały miejsce jakieś wydarzenia,które nie są opublikowane na blogu? 😉
Pozdrawiam serdecznie,czekam na dalsze wpisy no i oczywiście na odpowiedź 🙂
Bardzo podoba mi sie pojęcie „przyjaźń między-wymiarowa”. Nazywam Tadeusza przewodnikiem albo opiekunem ponieważ określenia te najlepiej oddają relacje jakie panują między nami.Język polski jest piękny, jednak czasami brakuje mi właściwych słów dla opisania takich kontaktów. Nie ma się czemu dziwić, wszak mowa ludzka ma ogarnąć jedynie trzy wymiary.Może njwłaściwszym słowem byłby „mentor” ??? Pozdrawiam ciepło.
W sumie zwał jak zwał-gratuluję takiej więzi.
Mam wielką nadzieję,że Tadeusz w końcu znajdzie to,czego szuka na ziemskim padole a przez co pozostał tutaj.
Pozdrawiam- jeszcze raz -gorąco ale tym razem oboje 🙂
Dziękuje 🙂