Jakiś czas temu opisywałam historie pewnego obrazu, który bardzo namieszał w życiu właściciela. Opowiedziała mi ją moja koleżanka Małgosia. Dzisiaj proponuję jeszcze jedną opowieścią tym razem dotyczącą bezpośrednio Małgosi.
Kilka lat temu Małgosia wraz z mężem podjęli decyzje o zakupie domu. Mieli już serdecznie dosyć wynajmowanych mieszkań, które często kryły różne niespodzianki. Od tych natury technicznej do współlokatora nie z tego świata. Przyszłość materialna rodziny rysowała się bardzo optymistycznie, jednym słowem nie było, na co czekać. Sprawą znalezienia domu, który spełniałby kryteria lokalizacyjne i miał sensowny metraż zajęła się Małgosia. Obejrzała wiele budynków jednak żaden nie wydawał się odpowiedni. Kiedy już nieomal straciła nadzieję pojawiła się jeszcze jedna możliwość –„Dom przy wierzbach”. Małgosia zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ładny budynek, rozkład pomieszczeń jak na zamówienie, świetny dojazd do centrum, spory ogród i rozsądna cena upewniły ją, że oto znalazła wymarzoną przystań.
Kiedy wróciła do siebie i ochłonęła z radosnej euforii zaczęła na spokojnie ogarniać sytuację. W zasadzie tylko jedna rzecz nie dawał jej spokoju. Wcześniej oglądała dwa domy „po dziadkach”, które wystawione były przez ich spadkobierców. Oba w takim stanie, w jakim zostawił je ostatni lokator. Kafelki w kwiatki, boazeria, miejscami linoleum na podłodze, krótko mówiąc styl „wczesny Gierek”. Tu było inaczej. Dom został gruntownie odnowiony. Co ciekawe mimo kosztownego remontu jego cena nie odbiegała specjalnie od średniej ceny podobnych domów. Moja koleżanka postanowiła przeprowadzić prywatne śledztwo. Najbliżsi sąsiedzi nie znali poprzedniego właściciela. Małgosia spacerowała po okolicy zastanawiając się, co robić dalej. W bocznej uliczce odkryła niewielki sklepik, weszła tam i zapytała czy sprzedawczyni znała właściciela „domu przy wierzbach”. Pani potwierdziła, że tak i z przyjemnością wspominała miłego pana Henia. Zapytana czy wie coś więcej na jego temat zaprzeczyła. Niemniej dała Gosi cenną wskazówkę kierując ją do domu pani Maryli, która przyjaźniła się ze zmarłym. Starsza kobieta pielęgnowała akurat ogródek. Małgosia zagadnęła ją, przedstawiła się i poprosiła o informacje, jeśli takowe posiada. Tłumaczyła, że pewne rzeczy nie dają jej spokoju. Błagalnie patrzyła Marylce w oczy. Pani Maryla zaprosiła ją do ogrodu i opowiedziała o swoim sąsiedzie.
– Henio był bardzo dobrym człowiekiem. Zaprzyjaźniliśmy się jeszcze w czasach, kiedy żyła jego żona i mój mąż. Gdy owdowiałam bardzo mi pomagali, ja opiekowałam się żoną Henryka, kiedy ta zachorowała. Pyta pani, czemu wnuk wyremontował dom? To bardzo proste, nie miał innego wyjścia. Henio popełnił samobójstwo. Odkręcił gaz i w ten sposób rozstał się z życiem. Wszystko przesiąknięte było zapachem gazu. Trzeba było zrywać tapety i podłogi. Wyrzucić meble. Inaczej nikt by tego domu nie kupił. Mimo tego uważam, że nie ma się pani, czego bać. Powtarzam to był bardzo dobry człowiek. Owszem, dawno temu podjął złą decyzje, co wpłynęło na jego życie i na śmierć. Jeśli nawet jego dusza błąka się wokół domu nie zrobi pani nic złego.
Mąż Gosi również zachwycił się domem i jego otoczeniem. Zapadła decyzja o kupnie i przeprowadzce. Małgosia od pierwszej chwili nie miała wątpliwości, że pan Henryk nadal tam jest. Świadomość jego obecności nie mąciła specjalnie jej spokoju. Raczej wzbudzała litość i prowokowała do szukania sposobu jak pomóc mu przejść na drugą stronę. Dość szybko między Gosią a panią Marylką zawiązała się nić sympatii. Tuż przed Świętem Zmarłych Gosia odwiedziła starszą panią proponując podwiezienie na cmentarz. Pani Maryla była wyraźnie w bardzo nostalgicznym nastroju.
-Pewnie myśli pani czasem, czemu Henio się zabił? Ja to wiem. Wyznał mi, co gnębiło go przez całe życie. On pochodził ze Śląska, jego rodzina miała niemieckie korzenie. Przeprowadzka w te strony miała pomóc mu uciec od przeszłości. Niestety nic to nie dało, sumienie zawsze mamy przy sobie. Henio był młodym chłopakiem, kiedy, dosłownie z ulicy zabrało go Gestapo. Chcieli żeby obciążył zeznaniami swoich sąsiadów. Oni byli Świadkami Jehowy, a faszyści takich nie lubili. Chcieli znaleźć pretekst żeby się ich pozbyć. Henio nie chciał niczyjej krzywdy, lubił tych ludzi i znał od lat. Niestety wystraszył się bicia, tortur. Ci bandyci grozili, że zniszczą jego rodzinę. Podpisał, co chcieli. Jego sąsiedzi zginęli w Oświęcimiu. Heniek po wojnie szukał ich, chciał wiedzieć, co się z nimi stało. Poznał gorzką prawdę i to go dobiło. Myślę, że jego śmierć też była symboliczna. Umarł od gazu, tak jak oni. Jakby chciał rozliczyć się sam ze sobą do końca. Niczego sobie nie oszczędził.
Małgosie bardzo wzruszyła ta historia. Postanowiła, że znajdzie sposób, aby pomóc Henrykowy przejść spokojnie do światła. Wszystko wskazuje na to, że jej się powiodło przy wydatnej pomocy pani Maryli. Opiszę ciąg dalszy niebawem.
Na marginesie dodam, że owi Świadkowie Jehowy byli ludźmi dość zamożnymi. Ich dom był bardzo zadbany i zwrócił uwagę wysokiego ranga gestapowca. Wpadł on na pomysł, że dom byłby idealnym prezentem ślubnym dla jego siostry. Załatwił sprawę swoimi metodami depcząc przy tym niejedno ludzkie życie.