W tak wielu kolorach …

Miałam bardzo ciekawego rozmówcę, którego zwyczajowo przywiódł do mnie Tadeusz. Jak już wspominałam swoiste pośrednictwo Tadeusza jest dla mnie sprawą kluczową, ponieważ wiem, że mogę czuć się bezpiecznie, a osoba rozmówcy jest tą, za którą się podaje. Niedawno zadałam Tadeuszowi kilka pytań, a konwersacja z Karolem, bo tak nazywa się mój ostatni gość, potwierdziła jedynie wcześniej uzyskane odpowiedzi.

Znalazłam się przed budynkiem, którego architektura najbardziej kojarzy mi się z klasztorem. Nieopodal mnie pojawił się młody mężczyzna. Ubrany był w mundur przedwojennego policjanta. Średniego wzrostu, sylwetka raczej szczupła, przyjemna twarz, jednym słowem prezencja nienaganna. Powiedział, że ma na imię Karol. Wskazał ręką na budynek i oznajmił: tu wszystko się zaczęło.

Ponieważ kompletnie nie wiedziałam gdzie się znajdujemy, a jedyną podpowiedzią była charakterystyczna architektura budynku zapytałam- czy ciebie zabili Sowieci?

– Tak, zamordowali mnie w Twerze. Służyłem w Policji i pokazuję się tobie w mundurze, bo jestem z tego dumny. Dumny z tego, kim byłem.

Przywieźli nas do tego klasztoru i nie mogę powiedzieć warunki były trudne, ale nie tragiczne. Po pewnym czasie zaczął mi doskwierać głód. Zawsze sporo jadłem, miałem taką dziwną przemianę materii, że ile bym nie zjadł to nie tyłem. Na dzień przed moją wywózką, razem z kolegą zwędziliśmy z zapasów żołdaków, którzy nas pilnowali tuszonkę i chleb. To była uczta! Kolega był trochę wystraszony, a ja powiedziałem wtedy coś bardzo głupiego -wolę umrzeć syty niż siedzieć tu wiecznie głodny. Chyba moje słowa padły w złą godzinę. W tym czasie wywieziono już wiele osób. Rosjanie mówili, że przenoszą ich do miejsca gdzie będą mieli zapewnione lepsze warunki. Nam już nic takiego nie obiecywali. Kazali zabrać rzeczy osobiste i wsiadać do ciężarówek. Trafiliśmy na stację kolejową, a potem znowu do ciężarówek. Bardzo się bałem. Na miejscu sprowadzili nas do piwnic. Straciłem nadzieję. Był tam taki mały pokój, a potem nic nie pamiętam.

Nagle zobaczyłem, że stoję nad wielkim dołem i z przerażeniem stwierdziłem, że jednocześnie leżę w tym dole. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Myślałem, że to szok, że tam w dole to nie moje ciało. Obok mnie przeszedł jeden taki z NKWD. Zdałem sobie sprawę, że mnie nie widzi. Dookoła krążyły różne niepokojące, ciemne kształty. Instynkt podpowiedział mi, że one są złe. W pewnym momencie stała się rzecz dziwna. Z tego dołu zaczęły unosić się kolorowe obłoki, albo raczej smugi światła. Z minuty na minutę było ich coraz więcej. Splatały się i unosiły w górę. Wyglądało to jak kolorowy dziecięcy lizak. Wiem, że to trochę głupio brzmi, ale takie było moje pierwsze skojarzenie. Czułem, że mogę do nich dołączyć, ale byłem zbyt zdumiony i zajęty obserwacją tego zjawiska, aby podjąć jakąś decyzję. Wreszcie kolorowe światła znikły. Zostałem sam. Docierało do mnie, w jakim położeniu jestem. Widziałem kolejne transporty. Nie mogłem nic zrobić. Ta bezsilność bolała. Po jakimś czasie, jeśli można to tak ująć, dołączył do mnie kolega. On też nie rozumiał, że jesteśmy jedynie duchami. We dwóch było jakoś lepiej. Mój kolega miał na imię Stanisław. Jednego dnia powiedział, że najbardziej na świecie chciałby zobaczyć swojego synka. Wtedy tak jakby coś nami szarpnęło i znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. To dało nam do myślenia. Po pewnym czasie przenieśliśmy się do tego klasztoru, gdzie nas przetrzymywali. Niestety nikogo tam już nie było, to znaczy nikogo z naszych kolegów. Spotkaliśmy zakonnika, widział nas, więc też już do świata żywych nie należał. Modlił się pod ścianą, na której pozostał ślad po wielkim krzyżu. Zapytaliśmy go, za kogo tak się modli? Odpowiedział, że za swoich rodaków, którzy dopuścili się strasznych zbrodni. Zauważyliśmy, że te ciemnie postaci przed nim uciekają. Zapytany wyjaśnił, że to duchowa moc je odgania i niszczy. Nauczył nas, abyśmy broniąc się przed nimi, kierowali myśli do Boga lub przywoływali pamięć o kimś, kogo kochamy, albo wspomnienia pięknych chwil. Prosił nas o wybaczenie dla oprawców. Powiedziałem, że wybaczać mogę tylko w imieniu własnym. Staszek tak samo przebaczył im swoją krzywdę. Kiedy odpuściliśmy im, poczułem ulgę. Takiego stanu uniesienia nie pojmowałem.

Zapytałam gdzie jest teraz Stanisław?

Odpowiedział, że już odszedł. Był zmęczony walką z ciemnymi postaciami, którym obaj wytoczyli duchową wojnę. Karol też chce odejść, tylko czeka na brata. Nie zostawi go, teraz ciężko chorego właściwie w stanie terminalnym. We dwóch zawsze raźniej.

Karol bardzo mnie wzruszył. Obiecał, że przyjdzie się pożegnać. Mam nadzieję, że słowa dotrzyma.

Otagowano , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *