Żałoba musi miec swój kres cz.II

W komentarzach pojawiły się opinie, że żałoba, zwłaszcza ta po stracie dziecka nigdy się nie kończy.

Drodzy Przyjaciele (bo tak myślę o Czytelnikach) śmiem się z tą opinią nie zgodzić. W tym życiu dane mi było pożegnać kilka bardzo bliskich mi osób i proces żałoby dotknął także mnie. Poza tym, zajmując się doradztwem życiowym spotkałam wiele osób, które również przez to przechodziły, więc miałam okazję obserwować jak ludzie sobie radzą lub nie radzą w podobnej sytuacji. Absolutnie nie czuję się autorytetem, po prostu częściej niż inni stykam się z traumą śmierci. Pamiętajcie proszę, że piszę ten tekst bez oceniania, za to z potrzeby serca i mam nadzieję, że zostanie on odebrany w taki właśnie sposób.

Kiedy umiera dziecko ludzie często zadają sobie pytanie; dlaczego Bóg na to pozwala? Dlaczego w ogóle dzieci umierają?

Z punktu widzenia medycyny, fizjologii i biologii to właśnie dzieci, jako organizmy słabsze, są bardziej narażone na choroby i ich dramatyczne skutki. W dawnych czasach śmiertelność wśród dzieci była tak wysoka, że nikogo nie dziwiło, iż z dziewięciorga przeżywało czworo. Dziś postęp medycyny stwarza iluzję, jeśli nie nieśmiertelności to przynajmniej jakiejś nadzwyczajnej długowieczności, która należy się nam, płatnikom składek, jako coś oczywistego. Medycyna na dzień dzisiejszy nosi wszystkie znamiona religii, lekarze to jej bogowie, a wiara w ich możliwości bywa zaskakująca. Tymczasem statystycznie rzecz biorąc, jeśli uwzględnimy ilość powikłań ciążowych, okołoporodowych, chorób dziecięcych, genetycznych, wirusowych i zwykłych wypadków, dożycie do pełnoletności wydaje się cudem samym w sobie. Dodatkowo (na terenie Polski) niespotykanie długi okres bez wojen i kataklizmów oraz względny wzrost zamożności potęguje wrażenie bezpieczeństwa. Owszem dotykają nas różne niedogodności życia codziennego, ale generalnie nic nie stoi na przeszkodzie żebyśmy robili dalekosiężne plany i snuli śmiałe marzenia. Ten swoisty miraż bezpieczeństwa osłabia nas i w momencie traumy jaką bez wątpienia jest utrata dziecka, czyni bezbronnymi. Z jednej strony czujemy się przecież koroną stworzenia, istotami kształtującymi rzeczywistość, a z drugiej jesteśmy pyłkiem na wietrze i małym ziarenkiem w klepsydrze czasu. Ten stan rzeczy bardzo zaburza odbiór rzeczywistości.

Zarzucanie Bogu niesprawiedliwości i braku miłosierdzia jest dla mnie niezrozumiałe. Tak samo niepojęte wydają się słowa księży często wypowiadane nad dziecięcymi trumienkami: Bóg tak chciał, taka widocznie jest Jego wola, nigdy nie zrozumiemy Jego intencji. W moim pojęciu Bóg jest esencją życia. Jego intencją było dać nam życie wieczne, którego cząstkę cieleśnie doświadczmy na tej planecie. Otrzymaliśmy bajecznie piękne miejsce do życia i wolną wolę pozwalającą rozwijać naszą indywidualność. Nie wierzę w istnienie Boga, który siedzi na swoim złotym tronie i zastanawia się jak by nam tu uprzykrzyć życie. Za stan naszego ciała i ciał naszych dzieci odpowiadamy sami, zarówno indywidualnie jak i zbiorowo. To nie Bóg zatruł toksycznymi chemikaliami wodę i ziemię. To nie On każe produkować i spożywać jedzenie pełne szkodliwych substancji, które w skrajnych wypadkach potrafią niekorzystnie zmieniać nawet strukturę naszego DNA. Nie On również maltretuje zwierzęta karmiąc je złymi paszami, faszerując antybiotykami i ludzkim hormonem wzrostu. To nie Bóg zaleca przyjmowanie antykoncepcji hormonalnej, zaburzającej pracę całego organizmu i to nie On kłamie, że oddziałuje ona tylko na wybrany czynnik, czyli płodność. Ciało kobiety to przecież kolebka życia i od jego dobrostanu zależy zdrowie potomnych.

Można powiedzieć, że jakość zstępujących dusz jest niezmienna natomiast jakość ciał ulega stopniowej degradacji. Jeśli jako ludzkość nie zrozumiemy, że ceną za wszelkiego rodzaju udogodnienia, powszechny konsumpcjonizm i rozrzutność (m. in. marnowanie jedzenia), jest zdrowie i długowieczność dzieci, to przepadniemy z kretesem.

Teraz parę słów o żałobie. Wszystko, co ma swój początek musi mieć i koniec. Oczywiste jest, że w przypadku żałoby ów koniec nie oznacza powrotu do życia tak jakby nic się nie stało. Jest to proces stopniowego wychodzenia z poprzedniej roli do czegoś nowego. Kiedy pozwolimy sobie na uwolnienie bólu powstanie miejsce na nowe uczucia i nowa definicję naszego istnienia w świecie bez tej konkretnej osoby. Wszechświat nie znosi próżni, dlatego, kiedy otwierają się drzwi smutku, gdzieś czekają na nas również otwarte drzwi nadziei.

Nic, tak jak śmierć dziecka, nie uwalnia w nas lęku przed własnym przemijaniem. Bardzo mocno podkreślał to Freud i wiele przemawia za tym, że miał rację. Kiedy odchodzą osoby starsze mamy wrażenie, że „dzieje się naturalna kolej rzeczy” do czego jesteśmy niejako przyzwyczajeni. W przypadku śmierci dziecka ten „porządek naturalny” zostaje zaburzony, co nasza psychika odbiera jako zagrożenie. W efekcie nasze uczucie przygnębienia jest jeszcze większe.

Kolejna sprawa to poczucie winy. Rodzice zaczynają doszukiwać się takich aspektów swego postępowania, które „zasługiwałyby” na karę w postaci śmierci dziecka. Spotkało mnie to ponieważ: zdradzałem żonę, nie chodziłem do kościoła, usunęłam ciążę, odseparowałam się od rodziców, kłamałem, kradłam etc. Takie racjonalizowanie sensu bolesnego doświadczenia bierze się stąd, że chcemy rozumieć, co się wokół nas dzieje, a nasz mózg usiłuje stworzyć ciąg przyczynowo skutkowy. W tym wypadku wina – kara. W moim pojęciu każdy z nas ma swój osobisty rachunek z Bogiem i nie rozszerza się on o osoby trzecie.

Z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej i właściwe każdej innej, świat duchowy do którego odchodzimy jest dużo lepszy od naszej doczesności. Czemu zatem powstaje tak ogromny sprzeciw i żal w związku ze śmiercią bliskich nam osób? Warto byłoby zadać sobie pytanie, ile w naszych uczuciach jest tęsknoty za zmarłym, a ile żalu nad tym, co w związku z jego nieobecnością w naszym życiu utraciliśmy. Na ile płaczemy tak naprawdę nad sobą? Znajdą się zapewne osoby, których to pytanie oburzy, ale myślę, że większość odbierze jego sens prawidłowo.

Zdarza się, zwłaszcza jeśli dziecko było jedynakiem, że jego odejście stanowi początek końca związku rodziców. Co ciekawe moment kryzysowy następuje zwykle wtedy, gdy jedno z nich chce zakończyć żałobę. Pewien pan w rozmowie ze mną opisał to tak: „Po śmierci syna i prawie rocznej żałobie czułem się jak rozbitek, który resztką sił dopłynął do suchego lądu. Miałem czterdzieści sześć lat i zdałem sobie sprawę, że chcę żyć. Mimo, że będzie to życie bez mojego syna. Starałem się wyprowadzić z żałoby moją żonę, ale ona jakby mnie nie zauważała. Nie interesowałem jej ani jako człowiek, ani jako mężczyzna. Ona czuła się dobrze tylko w grupie wsparcia, w której bez końca rozdrapywała soją ranę. Znalazłem terapeutę, ale i to nie pomogło. Żona była ode mnie sporo młodsza więc moglibyśmy mieć jeszcze jedno dziecko, ale o tym również nie chciała słyszeć. Ona chciała żebym czuł się winny z powodu, że swoją żałobę już przeżyłem. Zapytałem czy w ogóle zależy jej na naszym małżeństwie – odpowiedziała, że nie. Kiedy złożyłem wniosek rozwodowy liczyłem, że to ją poruszy. Nic z tego, żona nie próbowała poprawić naszych relacji. Za to biegała po całej rodzinie opisując mnie jako człowieka bezdusznego. Po rozwodzie pozostała mi łatka „łajdaka.”

Często tak bardzo skupiamy się na własnym bólu, że zapominamy o pozostałych członkach rodziny. Oddalamy ich od siebie nawet jeśli to są również nasze dzieci. Umniejszamy ich odczuwanie straty i odmawiamy im swojej miłości i uwagi. Również w bólu można zachowywać się egoistycznie i altruistycznie. Niestety bywa, że powiększamy swoją stratę doprowadzając do rozpadu związku. Dlatego, kiedy piszę, że żałoba powinna mieć swój koniec mam na myśli konsekwencje osobiste i rodzinne każdej osoby. Powrót do życia i emocjonalna stabilizacja kończą proces jakim jest żałoba. Jeśli to nie nastąpi, to włącza się przycisk autodestrukcji. Podejmując decyzję o „pełnym powrocie do życia” nie wykreślamy z pamięci ukochanej osoby, tylko uznajemy, że życie bez niej jest możliwe i przynosi nam wiele pozytywnych emocji.

Jeszcze dwa słowa o grupach wsparcia. Proszę wybaczyć, ale mam w tym względzie mieszane uczucia. Dlaczego? Otóż część tych grup ma jedno wspólne hasło” żałoba po dziecku nigdy się nie kończy”. Od tego zaczynają i co gorsza na tym kończą. Nie dość, że jest to propagowanie nieprawdziwego i niekorzystnego mechanizmu wśród osieroconych rodziców to szerzenie tego przekonania właściwie torpeduje jakąkolwiek skuteczną terapię. Nie wspominam nawet o swoistej stygmatyzacji osób, które ten etap już przeszły i „wróciły do życia”.

Poza tym z punktu widzenia czysto terapeutycznego wskazane jest, żeby z psychologiem pracowały osoby będące niejako na podobnym etapie żałoby. Wówczas nie ma mowy o rozdrapywaniu ran, a jednocześnie pojawia się realna szansa na progres. Z tego, co mi wiadomo, nie zawsze tak się dzieje i w zasadzie do stałych bywalców dołączają ciągle nowi rodzice. Myślę, że to nie służy nikomu.

Otagowano , , , .Dodaj do zakładek Link.

5 odpowiedzi na „Żałoba musi miec swój kres cz.II

  1. ~sylwetka74 komentarz:

    Od 6 lat jestem Aniołkową Mamą. Mój synek urodził się jako wcześniak, zmarł mając 3,5 miesiąca. Mimo niezłych rokowań i wyjścia z wielu powikłań wcześniaczych, przyplątała się sepsa, z którą Kuba sobie nie poradził. Chciałam podzielić się wydarzeniem, które pomogło mi przejść przez okres żałoby i powrócić do życia. Kubuś zmarł 15 października ( Dzień Dziecka Utraconego). Rano obudził mnie telefon ze szpitala, że mój synek odchodzi. To był paskudny,zimny, deszczowy dzień. Jadąc do CZD w Warszawie w głowie była tylko jedna myśl: „przecież ja tego nie przeżyję, nie dam rady, nie poradzę sobie…” Kołatanie serca, brak powietrza – czułam się jakbym sama miała za chwilę umrzeć. Wszystko zmieniło się kiedy Kubuś odszedł. Zza chmur wyszło słońce, a ja nagle poczułam spokój. Pierwszą moją myślą było, że jestem nienormalna. Przed chwilą umarło mi dziecko a ja jestem taka spokojna. Po pewnym czasie, mój mąż przyznał się, że czuł dokładnie to samo – spokój i pewność że nasz synek trafił do miejsca gdzie jest szczęśliwy. Oczywiście okres żałoby był dla mnie bardzo trudny, pytania „dlaczego?”, huśtawki nastrojów, obwinianie siebie, innych i Boga. Ale pamięć tego co się wydarzyło pozwoliła mi wrócić do życia. Mimo upływu 6 lat wciąż bardzo trudne dla mnie są urodziny Kuby, rocznica śmierci, święta. Zastanawiam się jaki by był, co by robił. Wiem jednak, że pozwolić dziecku odejść jest wyrazem miłości. Przecież dzieli nas tylko czas…

  2. ~Margosia komentarz:

    Ja z kolei pochowałam całą moją rodzinę w bardzo krótkim czasie, zbyt krótkim by spokojnie przeżyć czas żałoby…, najpierw zmarł mój Tato, dwa lata po nim moja Mama, a 3 lata po niej mój Bart…
    Myślałam, że postradam zmysły, ale… przeżyłam choć nie było łatwo.
    Wraz z moim partnerem, z którym mieliśmy za kilka, może kilkanaście.. miesięcy wziąć ślub, postanowiliśmy sprzedać mieszkanie, w którym mieszkaliśmy razem z moimi rodzicami, ponieważ wszystko w nim mi ich przypominało…
    Jak postanowiliśmy tak też uczyniliśmy .., za pieniądze ze sprzedaży mieszkania kupiliśmy niewielki domek z wielkim ogrodem na cichej, zachodniopomorskiej wsi…, planując spędzić tam resztę życia i doczekać tzw. spokojnej starości…
    Ale po roku…, na wylew zmarł również mój partner, z którym nie zdążyliśmy nawet wziąć ślubu…
    Nie chcę tu opowiadać, co przeżyłam w pierwszych chwilach usłyszenia tej strasznej wiadomości oraz w przeciągu następnych dwóch lat…, chcę jednak powiedzieć, że… wszystkie bolesne doświadczenia odejść moich bliskich wzmocniły mnie na tyle, że dziś – gdyby „Pani z kosą” stanęła w progu moich drzwi – poprosiłabym jedynie o czas znalezienia opiekunów dla moich zwierzaków, które przygarnęłam i poszłabym bez żalu wraz z Nią… 🙂

  3. ~Magda komentarz:

    A Ja chciałabym Pani podziękować z całego serca za film, w którym opowiada Pani o swoich przeżyciach związanych ze śmiercią kliniczną. Bardzo mi to pomogło oswoić się ze śmiercią mojego największego przyjaciela. Pani opowieść podnosi na duchu i dodaje nadziei. Nie zdążyłam się z nim pożegnać, więc to On przyszedł do mnie, połączył się ze mną za pomocą wspomnień, dając mi do zrozumienia, że jest teraz wolny i szczęśliwy.

  4. ~kloszard komentarz:

    …wpadłam z pewnością ,że odreaguję złość ale nie…Dziękuje za wysiłek jaki Pani włożyła w napisanie tego tekstu i czas by nie były to tylko czcze słowa pisane na odpał. Dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *