Pan Staszek, który opowiedział mi tę historię pojawił się w firmie, gdzie pracowałam, aby zbadać bilans – był biegłym rewidentem. Starszy pan po siedemdziesiątce, ale sprawny fizycznie, że o intelekcie nie wspomnę. Nawiasem mówiąc powinnam w tym momencie życzyć sobie i czytelnikom, abyśmy w tak świetnej formie doczekali sędziwego wieku.
Obawiałam się przebiegu naszej współpracy. Z jednej strony ja młoda adeptka zawodu, z drugiej biegły rewident, a więc absolutna pierwsza liga w księgowości. Niepotrzebnie się stresowałam, gdyż pan Staszek okazał się człowiekiem nie dość, że wyrozumiałym to jeszcze obdarzonym poczuciem humoru.
Był to czas krótko przed Barbórką i na jednej z kopalń wydarzył się poważny wypadek. Zaczęła się rozmowa o Skarbniku, który rokrocznie zbiera okup w tym czasie. Niestety tą zapłatą jest ludzkie życie. Zapytałam pana Staszka czy wierzy w historie, które opowiadają górnicy. Odparł, że jak się przeżyje to, co on to można uwierzyć w wiele rzeczy.
I tu zaczyna się ciekawa opowieść.
Pan Staszek mieszkał w Kielcach gdzie pracował, jako rachmistrz. Kiedy wybuchła II Wojna Światowa nie został powołany, ponieważ od dziecka miał problemy ze stawem biodrowym i lekko utykał. Kiedy już nowa rzeczywistość zwycięzców zapanowała na dobre, usiłował znaleźć jakąś pracę. Zatrudnił się u jednego ze znajomych. Sądząc z opisu był to chyba pierwowzór Kurasia z filmu Polskie Drogi. Tak samo zaradny i z talentem do handlu. Wszędobylski i mający tak zwane układy. Pan Staszek robił dla swojego nowego pryncypała różne rzeczy. Od zamiatania liści do pośredniczenia w bardzo delikatnych negocjacjach finansowych z okupantem.
W tym czasie „rasa panów” z wielkim zaangażowaniem tworzyła getto. Oczywiście żydowscy mieszkańcy potrzebowali żywności. Nielegalny handel kwitł w najlepsze. Problemem był jedynie przerzut na teren getta zwłaszcza, kiedy zimą 1941 zostało ono zamknięte. Szef mojego rozmówcy zaangażował się w szmugiel.
Pan Staszek miał specjalną przepustkę kupiona za ciężkie pieniądze od okupantów. Wnosił na teren getta nie tylko żywność, ale też lekarstwa i papierosy, za, które można było uratować życie. W getcie odnalazł rodzinę swojego sąsiada, z którym był bardzo zżyty. Jego ulubieńcem był zwłaszcza mały Abramek. Pomagał im jak mógł. Kiedy zmarł ojciec Abramka ten, jak wiele innych dzieci, szmuglował żywność ze strony aryjskiej. Był drobny, zwinny, potrafił przecisnąć się przez każdą dziurę. Kiedy na tyfus zmarły matka i siostra Abramka, pan Staszek chciał zabrać go do swojego mieszkania i ukrywać, ale chłopiec się nie zgodził – pozostali członkowie rodziny liczyli na niego. Abramek równie sprawnie jak po powierzchni poruszał się w kanałach pokazał nawet panu Staszkowi najkrótsze przejście.
Kiedy pracodawca Staszka dowiedział się o planowanej likwidacji getta, wspólnymi siłami usiłowali wydostać stamtąd Abramka. Niestety nie udało się tego dokonać. Pociąg wiozący chłopca ku niepewnej przyszłości odjechał.
W jakiś czas później Niemcy urządzili łapankę i dopadli również Staszka- mimo jego „twardych papierów”. Mówił mi, że po tym wszystkim, co widział wolał umrzeć niż pracować dla okupanta. Zaryzykował ucieczkę.
Biegnąc znalazł się na trasie, którą odbywał się szmugiel żywności. Poznał znajome kąty. Jedna ze studzienek kanalizacyjnych była uchylona, więc wskoczył do środka. Uciekał niestrudzenie. W pewnym momencie zorientował się, że jest ranny i krwawi. Stanął nasłuchując. Było cicho. Opatrzył ranę chusteczką i kawałkiem materiału oderwanego z koszuli. Zatrzymał się, aby przemyśleć swoje położenie.
Był osłabiony, ranny, a co najgorsze nie miał pojęcia gdzie się znajduje. Pomyślał „Boże ja tu umrę „. Nagle jak spod ziemi wyrósł przed nim znajomy chłopiec.
Zawołał – „Staszek chodź, ja znam drogę”.
Mój rozmówca zdębiał, ale posłusznie ruszył za swoim przewodnikiem. Abramek raz był bardziej raz mniej widoczny i mimo słownych zaczepek nie odpowiadał.
Kiedy wyjście, które ocaliło życie pana Staszka było już widoczne, chłopiec zniknął za załomem muru. Staszek wołał za nim, ale bez rezultatu. Mało tego zorganizował razem ze znajomym coś na kształt wyprawy poszukiwawczej. Wierzył, że chłopiec ukrywa się w tym podziemnym labiryncie. Wszystko bez rezultatu.
Po wojnie szukał przez czerwony krzyż, rodziny Abramka. Zgłosił się jego kuzyn, potwierdzając, że chłopiec został zamordowany w Treblince.
Pan Staszek zapytał mnie jak myślę, kogo tam spotkał czy to był duch?
Odparłam, że stuprocentowej pewności nie mam, ale to nie jest odosobniony przypadek, kiedy w chwili zagrożenia życia wołamy o pomoc, a ona przychodzi z najmniej oczekiwanej strony.
Ja bardzo interesuję się zjawiskami paranormalnymi i trochę zajmuję się, oraz mam spore doświadczenie w tych sprawach-więc to co opisane jest w artykule nie dziwi mnie zupełnie. Normalne.
Historia przyprawiająca o dreszcze….. Czytałam wiele historii związanych z II wojną i już parokrotnie natknęłam się na opowieści ludzi z podobnymi doświadczeniami. Osobiście totalnie i całkowicie wierzę w niewytłumaczalne zjawiska i w to, że obok nas dzieją się dziwne, paranormalne rzeczy. Świetny blog, będę tu często zaglądać! Pozdrawiam i zapraszam do siebie:-)
http://www.modadlasynka.blog.pl
Aż mnie ciarki przeszły.
Teraz pytanie, czy to się działo naprawdę, czy z bólu i szoku ktoś może mieć majaki.
Na to pytanie jednak ciężko odpowiedzieć, bo z reguły wierzymy tylko w to co jest widoczne i namacalne.
Piękna historia, chyba wierzę w duchy…
Historia nawiedzonego biurowca w Hucie Katowice. Straszy tam nawet za dnia. Warto zobaczyć. Ciary na plecach: http://infra.org.pl/ycie-po-yciu/nawiedzone-miejsca/1370-nawiedzenie-w-hucie-katowice
Znam tą historię i to miejsce – bardzo zła energia !
mamy rok 2013 minus nawet 75lat daje nam rok 1938 rok.. Trudno było zapewne powołać „Pana Staszka” do wojska gdyż podczas wybuchu wojny miał ROCZEK 🙂 pozdrowienia dla autora :)))
Szanowny Panie Derr owszem mamy rok 2013, ale ja młodą adeptką księgowości byłam ponad 20 lat temu…