Kilka tygodni temu miałam dość trudną sytuację życiową i potrzebowałam wsparcia z „Góry”. Nie wydarzyło się absolutnie nic złego. Wprost przeciwnie nastąpiła swego rodzaju kumulacja pomysłów, propozycji i możliwości. Zjawisko „klęski urodzaju” pokonało już wielu nie tylko mnie.
Odbyłam jedną z najdłuższych, najgłębszych i najszczerszych medytacji w moim życiu. Odpowiedź jak zwykle przyszła we śnie. Opiszę ten sen, być może zainspiruje kogoś w podobnej sytuacji.
Sen składa się z trzech odrębnych, ale powiązanych ze sobą części. W pierwszej z nich znalazłam się w świątyni. Nazwę to miejsce cerkwią, ponieważ wystrój, dekoracje i malowidła, jakie tam ujrzałam najbardziej kojarzą mi się z tą właśnie stylistyką. Paliło się mnóstwo świec. W centrum świątyni znajdował się przepiękny obraz, przedstawiał kobietę. Była ubrana w złotą szatę. Uwagę przykuwały jej oczy: piękne, duże, patrzące. W pewnej chwili obraz ożył, zaczął się powiększać. Trwało to do momentu aż postać osiągnęła rozmiar rzeczywisty- wysokiej kobiety. Postać nie musiała właściwie nic robić, zachwycała samą obecnością. Miała w sobie taki rodzaj siły i majestatu, który nie przeraża, lecz obezwładnia doskonałością, wewnętrznym światłem. Ogarnęło mnie ogromne wzruszenie. Nie chcę popadać w patos, ale to niezwykłe doznanie, kiedy człowiek czuje się malutki, a jednocześnie wyjątkowy, jak ziarnko piasku doświadczające absolutu. Kobieta przemówiła: „Jestem matką spokoju i równowagi. Pamiętaj, że emocje to zły doradca, a lęk nigdy nie pozwoli pójść do przodu z nadzieją. Odrzuć wszelkie obawy i myśl sercem. Tylko ono cię nie oszuka. Idź przed siebie z godnością i słuchaj serca. Nie zaprzeczaj sobie, nie odbieraj prawa do radości i spełnienia. Nie ma spokoju bez pokoju w sercu. Teraz popatrz w światło, a łzy, które popłyną zaprowadzą cię do źródła.” Obraz wrócił do początkowego rozmiaru, a ja popatrzyłam w światło świec, popłynęły łzy.
Znalazłam się w zupełnie innym otoczeniu. Okolica górska, raczej skromna roślinność, w samym centrum bijące źródło. Przy nim na dużym kamieniu siedziała kobieta. Ubrana w szaty przypominające ubrania hindusek. Krój był inny, ale kolorystyka przebogata. Istotny jest jeszcze jeden szczegół, mianowicie oczy. Młode, błyszczące oczy kontrastujące z pomarszczoną twarzą. Mówiąc słowami poety „oczy bezdenne, w tych oczach utopić się można”. Nieśmiało podeszłam do niej i zapytałam – kim jesteś? -„Jestem matką wszystkich matek, istotą każdego początku. Jestem źródłem Gangesu i jego energią. Wiem, co cię trapi. Pamiętaj każda rzeka i każda idea musi płynąć wąską strugą i cierpliwie żłobić swoje koryto. Inaczej rozleje się, rozmyje. Zniszczy wszystko lub zostanie zniszczona. Nic, co pochopne, niewyważone, zuchwałe nie służy dobru. Nawet ja mam swój czas i swój porządek. Mam swoją przestrzeń, gotową na przyjęcie mojej siły i energii. Idź i twórz swoją. Myśl i działaj bez szkody dla siebie jak rzeka, która kształtuje obszar przez, który płynie. Teraz popatrz w wodę i oczyść myśli.” Mentalnie połączyłam się z wodą, aby przejść do ostatniego etapu.
Jeśli chodzi o trzecią lokalizację to nie od rzeczy byłoby napisać – znalazłam się nigdzie- Ściany, sufit i podłoga były białe. Nieco schizofreniczna sytuacja. Nie powiem, że się przestraszyłam, lepszym określeniem jest niepewność, związana z brakiem punktu odniesienia. Myślę, że owo „nigdzie” stanowiło swoistą metaforę „wszystkiego”. Biel zawiera przecież wszystkie kolory. Jest najbogatsza energetycznie i stanowi, przynajmniej dla mnie, synonim boskiej opieki. Jest doskonała w swojej prostocie, nieprzenikniona. Choć często mówi się o nieprzeniknionej czerni, myślę, że mistycznie te kolory są równoważne. Nagle z jednej ze ścian wyłoniła się kobieta. Jej strój był bardzo kolorowy z elementami srebra. Tak jak pozostałe miała absolutnie wyjątkowe oczy. Duże w kolorze głębokiego fioletu. Ten niecodzienny kolor nie czynił jej wyglądu dziwnym czy groźnym. W przedziwny sposób podkreślał tylko jej niezwykłą urodę. Kiedy kobieta poruszała rękoma otoczenie zmieniało się całkowicie. W jednej chwili znalazłam się w dżungli, by za kilka sekund poczuć pod stopami ciepły piasek na egzotycznej plaży. Stałam oniemiała. Kobieta patrzyła łagodnie i przedstawiła się: „W twoim świecie zwą mnie tabula rasa. Jestem matką każdej myśli, wyrazem każdej idei, przyczyną i skutkiem percepcji, jestem poznaniem. Myśl tworzy wszechświat, stanowi tu i teraz. Porusz ręką i zobacz, co się stanie. Wykonałam polecenie, a z mojej dłoni wydobył się cieniutki strumień zielonego światła. Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą – POMYŚL i porusz ręką – Zebrałam się w sobie. Tym razem zielone światło „stworzyło” liść, a właściwie raczej wyobrażenie liścia. „Widzisz, myśląc działasz. Bezruch, zamęt, brak skupienia nie pomagają w tworzeniu. Tylko czysta myśl i wola pozwalają na kreację. Wola to myśl”. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w liść, który stworzyłam myślą. Skojarzył mi się z zielonym listkiem, jaki kiedyś początkujący kierowcy umieszczali na swoich samochodach. Kobieta rozpłynęła się w bieli.
Witam serdecznie,
Dziękuję gorąco za Pani blog. Dzięki Pani opowieściom można tutaj poczuć klimat obcowania z prawdziwa duchowością.
Ja też kiedyś poprosiłem o prowadzenie wyższe siły. I tak samo jak Pani nie zawiodłem się. Co prawda całość nie przebiegała w takich cudownych nastrojach, można powiedzieć że początki były bardzo traumatyczne, ale wymowa całości taka sama. Jeżeli poprosimy o pomoc, ta pomoc niechybnie przybędzie.