Powołanie aż po kres czasu

Dzisiejsza relacja nawiązuje częściowo do poprzednio publikowanej. Również mamy do czynienia z bardzo dramatycznym porodem i niecodzienną interwencją, która być może uratowała życie świeżo upieczonej matki.

Pani Joasia, której zawdzięczmy tą opowieść, miała wykonany planowy zabieg cesarskiego cięcia. Dzieciątko ułożyło się poprzecznie i nie było innej możliwości, aby bezpiecznie przyszło na świat. Operacja odbyła się w wyznaczonym terminie i została przeprowadzona przez ordynatora oddziału. Teraz oddaję głos głównej bohaterce:

„ Zabieg wykonywany był w pełnym znieczuleniu, a ostatnią rzeczą, jaką pamiętam zanim zasnęłam była postać zakonnicy stojąca przy stole operacyjnym. Po odzyskaniu świadomości doszłam do wniosku, że zakonnica była wytworem mojej wyobraźni lub omamem wywołanym przez podane leki. Wieczorem poczułam się bardzo źle. Miałam gorączkę i bardzo bolał mnie brzuch. Nie potrafiłam przekręcić się z boku na bok. Poprosiłam pielęgniarkę, aby zawołała lekarza. Usłyszałam, że doktor jest sam i w tej chwili operuje. Jak skończy to przyjdzie. Minuty mijały, a ja czułam się coraz gorzej. Leżałam na sali jednoosobowej, był to luksus, za który zapłaciłam żeby mieć spokój. W pewnej chwili przy moim łóżku pojawiła się ta młoda zakonnica. Krzyknęłam z emocji, a ona położyła palec na swoich ustach dając mi do zrozumienia, że mam być cicho. Zakonnica stanowczym tonem oznajmiła: zaszyli w tobie gazik, walcz o siebie, bo to się może bardzo źle skończyć. Nie poddawaj się! Zakonnica zniknęła, a do sali wszedł mój mąż. Byłam tak skołowana, że nie wiedziałam, co jest jawą, a co snem. Powiedziałam do męża: ja czuję, że oni coś we mnie zostawili. Mój mąż dotknął mojego czoła, oczywiście nie jest lekarzem, ale każdy wie, że gorączka w połogu nie wróży nic dobrego. Pominę karczemną awanturę, potworny ból i niewyobrażalną obojętność lekarza. Tak czy inaczej wylądowałam na stole operacyjnym. Rzeczywiście – gazik został we mnie i był przyczyna stanu zapalnego. Po tej drugiej operacji byłam strasznie słaba. Przyszła do mnie moja lekarka, która prowadziła ciążę i dość czarno przedstawiła przyszłość, szacując mój pobyt w szpitalu na tygodnie. Następnego dnia było już lepiej. Znowu wieczorem zobaczyłam zakonnicę, która uśmiechała się do mnie takim łagodnym uśmiechem i zapewniła, że teraz wszystko będzie dobrze i za kilka dni będę już z synkiem w domu.

Nie wiem czy to dziecko tak na mnie działało, ale mój stan poprawiał się w tempie ekspresowym. Wróciłam do domu i zajęłam się własną rekonwalescencją i moim maluchem. Sprawa zakonnicy nie dawała mi jednak spokoju. Było nie było sporo jej zawdzięczałam. Udało mi się ustalić, że jeszcze podczas wojny wśród personelu szpitala zakonnice stanowiły spory procent kadry. Czyli istniała szansa, że któraś z nich pozostała na stanowisku i nadal w ten przedziwny sposób opiekuje się chorymi. Na tym moja wiedza się kończyła.

Kilka miesięcy później mój mąż zachorował na zapalenie oskrzeli. Lekarz doradził, aby postawić bańki. Moja mama przyprowadziła do nas panią Leosię, emerytowaną pielęgniarkę. Byłam zaskoczona ile wigoru ma w sobie ta blisko siedemdziesięcioletnia kobieta. Pani Leosia nie chciała przyjąć pieniędzy, więc zaproponowałam jej kawkę i ciasto. Zgodziła się chętnie, bo jak sama stwierdziła najważniejsze to być między ludźmi. Wiedziałam od mamy, że pani Leosia pracowała w szpitalu, o który mi chodziło. W trakcie rozmowy postawiłam wszystko na jedna kartę i opowiedziałam, co mi się przytrafiło. Pani Leosia nie była wcale zaskoczona. -A to na pewno nasza siostra Róża pomogła. Pracowałam z osobami, które siostrę Różę znały i każdy mówił, że ona już za życia była święta. Pracowita niesamowicie, a przy którym chorym się modliła ten był uratowany. Nie przeżyła wojny, niestety. Po śmieci zaczęto ją widywać w szpitalu. Ja sama ją raz widziałam i uważam, że spotkał mnie zaszczyt. Najlepsza historia, jaką pamiętam wydarzyła się na początku lat osiemdziesiątych. Przywieźli na chirurgię takiego partyjnego barona z atakiem wyrostka. Operował go najlepszy chirurg. Oczywiście leżał w pojedynkę, a nam przykazano koło niego skakać. W noc po operacji ten pacjent zaczął krzyczeć: zabierzcie mi stąd tę zakonnicę, ja chcę normalną pielęgniarkę. Byłam na dyżurze z panią doktor i od razu żeśmy się zorientowały, o co chodzi. Żebyś zobaczyła jego minę, jak mu lekarz powiedział, że tu żadna zakonnica nie pracuje, a on widział ducha. Niesamowita to była sytuacja. Róża jeszcze niejedno życie uratuje, takie jej powołanie.

Znalazłam odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Kiedy o tym mówię wydaję się to nierealne, ale przecież wiem, co widziałam”.

Historie o lekarzach i pielęgniarkach pozostających na stanowisku nawet po śmierci nie należą do rzadkości. Większość szpitali z tradycjami, ma urzędującego ducha, który jest widywany nie tylko przez pacjentów. Jeśli miałabym pokusić się o osobistą refleksie to wydaje mi się, że te szlachetne dusze, przechodzą (po wyjściu z ciała) pewną transformację i dobrowolnie wracają, jako opiekunowie w wybrane przez siebie miejsca. Wracają, aby pomagać, kiedy nasze życie jest zagrożone.

Otagowano , , , , , , , .Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *