Od momentu publikacji pod tytułem „Guwernantka, która zmieniła wszystko” otrzymałam sporo emaili z zapytaniem czy znam dalszy ciąg tej historii? Muszę przyznać, że macie Państwo znakomitą intuicję! Rzeczywiście ta historia ma ciąg dalszy. Całość mogłaby spokojnie stanowić kanwę, jeśli nie książki to przynajmniej obszernego opowiadania.
Na marginesie pragnę dodać kilka słów:
Nie jest tajemnicą, że marszałek Piłsudski, jak większość osób ze szczytów władzy, korzystał z rad jasnowidza. W tym wypadku wybór padł na wybitnie predysponowanego w tej dziedzinie Stefana Ossowieckiego, któremu marszałek ofiarował własną fotografię z dedykacją: „Panu Stefanowi Ossowieckiemu na pamiątkę naszych rozmów w zrozumieniu tego, czego nie ma, a co jest”. Gest wart jest odnotowania, ponieważ własnoręczne dedykacje marszałka zdarzały się nader rzadko. Szczególną estymą Wodza cieszyła się również Agnieszka Pilchowa – jasnowidząca z Wisły, która dodatkowo leczyła Józefa Piłsudskiego korzystając ze znajomości ziół oraz uzdolnień bioenergoterapeutycznych.
Tyle dygresji -ad rem!
Pan Michał rzeczywiście głęboko zainteresował się ezoteryczną strona życia. Za przykładem marszałka Piłsudskiego, brał udział w seansach spirytystycznych, a w chwilach podejmowania ważnych decyzji korzystał z pomocy samego Stefana Ossowieckiego. Michał walczył w kampanii wrześniowej, dostał się do niemieckiej niewoli, z której udało mu się uciec. Wrócił do stolicy, jednak ze zrozumiałych względów nie mógł przebywać pod adresem domowym. Ukrywał się u przyjaciół, a następnie został członkiem oddziału leśnego. Walczył przez cała okupację, brał udział w Powstaniu Warszawskim. Właśnie dzięki relacjom kolegów z konspiracji poznał dalszą historię tego miejsca i ducha nieszczęsnej dziewczyny.
Właściciel majątku ziemskiego, którego Michał poznał kilka lat wcześniej okazał się prawdziwym patriotą. Współpracował z partyzantami. W pewnym okresie dosłownie pod nosem Niemców. Kiedy zagarnęli jego piękny, wygodny dom, łaskawie oferując w zamian możliwość zajęcia tak zwanego „domku letniego”. Zbłąkana dusza guwernantki w pewnym sensie przysłużyła się ojczyźnie i owemu dziecińcowi.
Ukazała się, bowiem niemieckiemu oficerowi, kiedy ten wracał na kwaterę. Przyprawiła go o zawał serca. Jego kierowca zeznał, że w drodze powrotnej oficer nagle kazał zatrzymać samochód. Wysiadł z niego i zaczął iść w kierunku dużego drzewa, wykrzykując przy tym, „Co pani tu robi”. Nagle Niemiec gwałtownie zawrócił, zdążył jeszcze podbiec do samochodu i stracił przytomność. Wszystko to działo się przed oniemiałym kierowcą. Był to młody, prosty chłopak. Niewiele myśląc zapakował nieprzytomnego szefa do samochodu i odjechał. Wezwany lekarz stwierdził atak serca, co wyeliminowało oficera z pełnienia obowiązków. Jego następca okazał się człowiekiem dużo wyższej kultury, wielokrotnie okazał ludzką twarz i bardzo dobrze traktował gospodarzy oraz polaków w ogóle. To właśnie on ostrzegł dziedzica, aby uciekał przed nadchodzącą Armią Czerwoną, gdyż grozi mu wywózka w głąb Rosji albo śmierć. Gospodarze uciekli do rodziny mieszkającej w dużym mieście i tam przeczekali najstraszliwsze chwile.
W tym czasie ich dom zajęto na kwaterę dla lejtnanta i jego podwładnych z bratniej armii. Osobliwy wypadek zdarzył się po wyjątkowo suto zakrapianej imprezie. Lejtnant razem z towarzyszami poszedł popływać w rzece. Co zobaczył nie wiadomo? Najpierw gonił po polu wykrzykując, aby krasawica przed nim nie uciekała. Później wyjął z kabury broń i zaczął strzelać jak oszalały , raniąc przy tym jednego z żołnierzy. Wprawdzie duchy, nawiedzone mosty i podobne zjawiska nie mieściły się w założeniach materializmu dialektycznego. Jednak obecność w tym miejscu źle wpływała na morale żołnierzy. Z uwagi na powyższe czerwonoarmiści opuścili majątek, a pechowy lejtnant wylądował w psychuszce.
Kiedy właściciele powrócili, zastali dom kompletnie zdewastowany. Szczęśliwie cenne przedmioty ukryli w lesie jeszcze przed wyjazdem. Z radością powitali Macieja (woźnicę), jego żonę oraz resztę swoich dawnych pracowników. Oczywiście było im dane przejść przez wywłaszczenie i wiele innych nieprzyjemności, ale przetrwali wszystko. Pewnego razu Maciej przywiózł do ich domu kobietę, którą znalazł przy budynku stacji kolejowej. Niewiasta była zabiedzona, rozgorączkowana, nieprzytomna. Zajęto się nią troskliwie. Sprowadzono lekarza, który stwierdził zapalenie płuc. Rokowania nie były optymistyczne, ale szczęśliwie kobieta doszła do siebie. Kiedy odzyskała przytomność powiedziała, że ma na imię Teresa. Nie chciała opowiadać o sobie. Napisała tylko list, który koniecznie powinien zostać dostarczyć do biskupa. Wezwany ksiądz po dłuższej rozmowie w cztery oczy, obiecał spełnić jej prośbę. Teresa odzyskawszy siły zaczęła spacerować po lesie i okolicznych łąkach. W tych wędrówkach towarzyszyła jej córka gospodarzy. Kiedyś zaszły aż do mostku i wtedy dziewczyna opowiedziała jej tragiczną historię guwernantki. Teresa po dłuższym namyśle obiecała, że rozwiąże tą sprawę gdyż trzeba skrócić cierpienia zagubionej duszy. Następnego dnia wybrała się w to miejsce sama. Jednak ciekawska młódka nie dała za wygraną i z pewnej odległości obserwowała poczynania Teresy. Z pozoru nie działo się nic nadzwyczajnego. Kobieta spacerowała z zamkniętymi oczami, w pewnej chwili zaczęła rozmawiać z, no właśnie, z kim? Teresa jeszcze dwukrotnie udawała się na mostek. Wreszcie oświadczyła, że samobójczyni wybaczyła sobie i innym, spokojnie odeszła do Boga.
Teresa również odeszła – w niedługim czasie przyjechały po nią dwie zakonnice i przedstawiły odpowiedź od biskupa. Kobieta pożegnała się z domownikami, serdecznie podziękowała za wszystko i prosiła żeby jej nie szukać, bo to może sprowadzić na wszystkich kłopoty. Od czasu działania tajemniczej Teresy ( nie przypuszczam, aby to było jej prawdziwe imię) żadne widzenia w okolicach mostu nie miały już miejsca. Tytułem podsumowania przychodzą mi do głowy tylko te słowa „ wybaczanie jest kluczem do szczęścia „
„ wybaczanie jest kluczem do szczęścia „
o tak, wielka siła uzdrawiająca kryje się za tymi słowami.
Wybaczyć sobie i innym to ogromna przestrzeń 🙂
Dziękuję za wzmiankę o Stefanie Ossowieckim, opowieści o nim słyszałam we wczesnym dzieciństwie od nieżyjącej Babci, Pani Basi, której siostry jako sanitariuszki wszystkie zginęły w czasie Powstania Warszawskiego.
Jako 16 – latka spisałam mojej Babci Karoliny sny z okupowanej Warszawy, po śmierci i opieki Dziadka nadal czuwającego na nią.
Dziękuję, czytam wszystko w kolejności chronologicznej, bo sama również doświadczyłam rzeczy nie z tego świata, co uważam za wielki dar.