Dzisiaj pragnę podzielić się z Wami treścią przekazu, który otrzymałam kilka dni temu. Jest to dla mnie przebogate i bardzo specjalne doświadczenie.
Zacznę od tego, że wiele lat temu, jako mała dziewczynka, kolonistka, pojechałam na wycieczkę razem z całą grupą.
Niewiele z tego wielogodzinnego maratonu zapamiętałam. Wąskie, klaustrofobiczne korytarze, dziwny zapach i pomnik poświęcony więźniom obozu koncentracyjnego. Ludzi tych zmuszano do niewolniczej pracy, a kiedy zabrakło im sił mordowano. Ich ciała pozostały w wielu zasypanych korytarzach.
Pomnik znajdował się w podziemnej sali, przedstawiał sylwetki ludzi leżące w stężeniu pośmiertnym i okryte białym płótnem. Nie wiem, kto jest autorem tej pracy, ale artyście udało się idealnie oddać strukturę materiału. Każda fałdka wydawała się miękko okrywać leżące ludzkie ciała.
Po tak wielu latach, w mojej wizji, znalazłam się ponownie w tym miejscu i patrzyłam na umęczone ludzkie szkielety, byłam wzruszona. Miałam ochotę pochylić się i pogładzić głowę jednego z nich.
Nagle poczułam silny ruch powietrza i znalazłam się w olbrzymiej świątyni. Wielkie katedry, jawiły mi się wobec tego ogromu niczym wiejskie kapliczki. Proste strzeliste łuki wydawały się sięgać sklepienia nieba. Nie było tam żadnych ozdób, ani złotych ani jakichkolwiek innych. Na środku stał prosty drewniany ołtarz, a zanim wisiał obraz Jezusa, który namalowano na podstawie objawienia siostry Faustyny. Jego kopia stanowi miniaturę w niniejszym wpisie. Obraz był również olbrzymi. W świątyni stało wiele rzędów prostych ławek pachnących jeszcze żywicą sosnową. Nie mogłam ustalić źródła światła, wydawało mi się, że to sama świątynia emanuje taką jasnością, która rozświetla najdalsze zakamarki. Cisza, spokój, harmonia i pewność, przebywania we właściwym miejscu. Przed stopniami ołtarza spoczywała rzeźba, o której wcześniej wspomniałam. Nagle rozległa się cicha muzyka, bardzo delikatna i kojąca.
Ku mojemu zdumieniu sylwetki więźniów ożyły i odchyliły ten swoisty całun, który je spowijał. Ludzie powoli podnosili się i zajmowali miejsca w ławkach. Było ich tak wielu.
Przez cały ten czas w głębi siebie słyszałam wiersz, który otrzymałam dużo wcześniej, jako oddzielny przekaz:
Mario
Niema w tobie nic boskiego
Kiedy trzymasz w objęciach
Bezwładne ciało
Może tylko ból, który sięgnął nieba
Cała jesteś smutkiem
A rozpacz
Gaśnie wraz z tobą
Wierzę
Że wniebowstąpiłaś
Przez piekło
W cieniu krzyża
Jezu
W twoim umęczonym ciele
Nie ma nic boskiego
Może tylko miłość
Która nie była z tego świata
Kiedy błogosławiłeś ludzi nadzieją
Objąłeś ramionami krzyża
Wierze
W twoje królestwo
Przez wieczną światłość
Przez twoją śmierć
i obietnice
Pojęcia nie mam, dlaczego akurat w tym momencie odezwało się wspomnienie tego utworu.
Kiedy prawie wszystkie ławki zostały zajęte. Muzyka ustała, a obraz zaczął świecić przedziwnym ciepłym światłem. Wreszcie z serca Jezusa zaczęły wydobywać się promienie we wszystkich kolorach tęczy. Było to przepiękne widowisko. Promienie rozchodziły się po całej świątyni i powodowały, że ludzie siedzący w ławkach jakby rozpływali się w nich.
Kiedy tęcza zabrała wszystkich, światło zgasło, a ja podeszłam do pomnika przy ołtarzu.
Popatrzyłam na wielką białą płachtę, która z kamiennej przemieniła się w zwykłe płótno.
Usłyszałam:, czemu jesteś smutna czy nie widzisz, że grób jest pusty?
Po tych słowach obudziłam się we własnym świecie. Wyjątkowo nie skomentuję tego przekazu, pozostawiam to czytelnikom.
Mam tylko prośbę, jeśli ktoś kojarzy miejsce i tą specyficzną rzeźbę proszę o podanie lokalizacji: edel @op.pl
Dzięki uprzejmości jednej z Pań czytających bloga miejsce i rzeźba zostały zlokalizowane. Jeszcze raz dziękuję !
Poruszające, piękne, dziękuję.